"Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku" to zabawna opowieść o zwariowanej podróży po Meksyku, dopiero co kupionym samochodem, bez prawa jazdy, ale za to ze śmiałym planem w głowie.
W 1979 roku 18-letni Hugh Thomson poleciał do Meksyku. Miał sporo wolnego czasu, nikt go nie kontrolował, jedynym problemem był brak gotówki. Od pewnego Meksykanina, który siedział obok niego w samolocie, dowiedział się, jak można dobrze zarobić. Plan był prosty, musiał jedynie kupić w Stanach duży amerykański samochód i przewieźć go przez Meksyk aż do Ameryki Centralnej. A następnie sprzedać go na czarnym rynku w Belize. Hugh zapalił się do tego pomysłu i postanowił wcielić go w życie.
Wrócił do Stanów, kupił używany oldsmobil 98 i wyruszył w zwariowaną i pełną przygód podróż. Jak wyznaje z niezwykłą szczerością: nie miałem prawa jazdy. A tak naprawdę, żeby nie owijać w bawełnę: nie umiałem prowadzić (choć sam przed sobą z trudem z trudem się do tego przyznawałem). Trzeba pamiętać, że ma do przejechania 10 000 kilometrów. Ale jak wiadomo, dla chcącego nic trudnego. Szczególnie, że gdy Hugh przyznaje się Fernando, koledze z Meksyku, że nie ma prawka, ten uspokaja go słowami: ¡Hombre! ¡No importa nada! (Stary, to nie ma znaczenia!) W Meksyku i tak nikt nie umie jeździć. Nasz bohater przemierza więc Meksyk - od wyżyn stanu Chihuahua po dżunglę półwyspu Jukatan, by dotrzeć do slumsów Belize City. Czy jego plan zostanie zrealizowany? Tego nie zdradzę, napiszę jedynie, że przydarzy mu się wiele zabawnych sytuacji.
Powieść podzielona jest na 2 części - "Wtedy" i "Teraz". Pierwsza opisuje wydarzenia z 1979 roku, druga - powrót bohatera do Meksyku po 30 latach od pierwszej podróży. Moim zdaniem cześć pierwsza jest lepsza. Choć druga jest dopełnieniem pierwszej.
Autor we wstępie ostrzega czytelnika: jeśli ktoś uważa, że autor opowieści podróżniczej powinien być zaledwie cieniem postaci i nigdy nie zaznaczać swojego stanowiska, niech lepiej odłoży tę książkę. Jest bezwstydnie osobista. I rzeczywiście jest cały czas obecny, gdyż książka pisana jest w pierwszej osobie.
Hugo (tak się przestawia Meksykanom, by było łatwiej wymówić jego imię) jest naiwny, spontaniczny, ale cechuje się także dużą zaradnością i pomysłowością. Nie wiem, czy podjęłabym się takiego szaleństwa, nie znając kraju. Trzeba pamiętać, że w każdej chwili mógł zostać złapany za jazdę bez prawa jazdy, w dodatku na podwójnym gazie. Jednak bohater się tym nie przejmuje. Z jego perspektywy Meksyk jawi się jako gościnna kraina, słynąca z tortilli, mocnych trunków i mariachi. W dodatku w Meksyku panują inne zwyczaje na drogach. Jak pisze autor: słyszałem gdzieś, że na meksykańskich drogach istnieje niepisana zasada: gdy zbliżasz się do mostu (które są tu zwykle jednopasmowe), pierwszeństwo ma ten, który pierwszy błyśnie światłami. Gdy się pomylisz, po chwili nie będzie już o co się kłócić. Już wyobrażam sobie takie zasady w Polsce.
Hugh opowiada o swojej przygodzie ze swadą, dzięki czemu książka przypomina łotrzykowską opowieść. Czyta się ją bardzo szybko, gdyż autor posługuje się humorystycznym i lekkim językiem, okraszonym hiszpańskimi słowami. W dodatku opisywane przygody są naprawdę ciekawe. Przez cały czas czytelnik zastanawia się, uda mu się czy nie uda. Jak nie przepadam za literaturą podróżniczą, tak ta książka bardzo mi się spodobała. Autor mniej koncentruje się na opisach przyrody, bardziej na swoim zadaniu, przemyca także kawałki historii Meksyku, cywilizacji Azteków i Majów oraz opowieści o literaturze inspirowanej Ameryką Południową. Na kartach książki przewijają się Lawrence, Evelyn Waugh, Aldous Huxley, Malcolm Lowry oraz Graham Greene.
Dużym walorem jest mapka, na której autor zaznaczył newralgiczne momenty swojej podróży, m.in. gdzie wpadł do studzienki i wgniótł chłodnicę, wpadł do kanału czy wjechał w słupki. Zabrakło mi jedynie zdjęć, ale trudno prowadzić i bawić się w fotografa jednocześnie.
"Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku" polecam każdemu bez wyjątku - zarówno miłośnikom literatury podróżniczej, literatury faktu, jak i osobom, które do tej pory stroniły od takich książek.
W 1979 roku 18-letni Hugh Thomson poleciał do Meksyku. Miał sporo wolnego czasu, nikt go nie kontrolował, jedynym problemem był brak gotówki. Od pewnego Meksykanina, który siedział obok niego w samolocie, dowiedział się, jak można dobrze zarobić. Plan był prosty, musiał jedynie kupić w Stanach duży amerykański samochód i przewieźć go przez Meksyk aż do Ameryki Centralnej. A następnie sprzedać go na czarnym rynku w Belize. Hugh zapalił się do tego pomysłu i postanowił wcielić go w życie.
Wrócił do Stanów, kupił używany oldsmobil 98 i wyruszył w zwariowaną i pełną przygód podróż. Jak wyznaje z niezwykłą szczerością: nie miałem prawa jazdy. A tak naprawdę, żeby nie owijać w bawełnę: nie umiałem prowadzić (choć sam przed sobą z trudem z trudem się do tego przyznawałem). Trzeba pamiętać, że ma do przejechania 10 000 kilometrów. Ale jak wiadomo, dla chcącego nic trudnego. Szczególnie, że gdy Hugh przyznaje się Fernando, koledze z Meksyku, że nie ma prawka, ten uspokaja go słowami: ¡Hombre! ¡No importa nada! (Stary, to nie ma znaczenia!) W Meksyku i tak nikt nie umie jeździć. Nasz bohater przemierza więc Meksyk - od wyżyn stanu Chihuahua po dżunglę półwyspu Jukatan, by dotrzeć do slumsów Belize City. Czy jego plan zostanie zrealizowany? Tego nie zdradzę, napiszę jedynie, że przydarzy mu się wiele zabawnych sytuacji.
Powieść podzielona jest na 2 części - "Wtedy" i "Teraz". Pierwsza opisuje wydarzenia z 1979 roku, druga - powrót bohatera do Meksyku po 30 latach od pierwszej podróży. Moim zdaniem cześć pierwsza jest lepsza. Choć druga jest dopełnieniem pierwszej.
Autor we wstępie ostrzega czytelnika: jeśli ktoś uważa, że autor opowieści podróżniczej powinien być zaledwie cieniem postaci i nigdy nie zaznaczać swojego stanowiska, niech lepiej odłoży tę książkę. Jest bezwstydnie osobista. I rzeczywiście jest cały czas obecny, gdyż książka pisana jest w pierwszej osobie.
Hugo (tak się przestawia Meksykanom, by było łatwiej wymówić jego imię) jest naiwny, spontaniczny, ale cechuje się także dużą zaradnością i pomysłowością. Nie wiem, czy podjęłabym się takiego szaleństwa, nie znając kraju. Trzeba pamiętać, że w każdej chwili mógł zostać złapany za jazdę bez prawa jazdy, w dodatku na podwójnym gazie. Jednak bohater się tym nie przejmuje. Z jego perspektywy Meksyk jawi się jako gościnna kraina, słynąca z tortilli, mocnych trunków i mariachi. W dodatku w Meksyku panują inne zwyczaje na drogach. Jak pisze autor: słyszałem gdzieś, że na meksykańskich drogach istnieje niepisana zasada: gdy zbliżasz się do mostu (które są tu zwykle jednopasmowe), pierwszeństwo ma ten, który pierwszy błyśnie światłami. Gdy się pomylisz, po chwili nie będzie już o co się kłócić. Już wyobrażam sobie takie zasady w Polsce.
Hugh opowiada o swojej przygodzie ze swadą, dzięki czemu książka przypomina łotrzykowską opowieść. Czyta się ją bardzo szybko, gdyż autor posługuje się humorystycznym i lekkim językiem, okraszonym hiszpańskimi słowami. W dodatku opisywane przygody są naprawdę ciekawe. Przez cały czas czytelnik zastanawia się, uda mu się czy nie uda. Jak nie przepadam za literaturą podróżniczą, tak ta książka bardzo mi się spodobała. Autor mniej koncentruje się na opisach przyrody, bardziej na swoim zadaniu, przemyca także kawałki historii Meksyku, cywilizacji Azteków i Majów oraz opowieści o literaturze inspirowanej Ameryką Południową. Na kartach książki przewijają się Lawrence, Evelyn Waugh, Aldous Huxley, Malcolm Lowry oraz Graham Greene.
Dużym walorem jest mapka, na której autor zaznaczył newralgiczne momenty swojej podróży, m.in. gdzie wpadł do studzienki i wgniótł chłodnicę, wpadł do kanału czy wjechał w słupki. Zabrakło mi jedynie zdjęć, ale trudno prowadzić i bawić się w fotografa jednocześnie.
"Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku" polecam każdemu bez wyjątku - zarówno miłośnikom literatury podróżniczej, literatury faktu, jak i osobom, które do tej pory stroniły od takich książek.
Hugh Thomson jest angielskim pisarzem, filmowcem podróżnikiem. Zadebiutował książką "The White Rock: An Exploration of the Inca Heartland". Kilkakrotnie prowadził wyprawy badawcze w Ameryce Południowej, podczas których szukał pozostałości cywilizacji Inków. jako dokumentalista był także na Kilimandżaro, w Bhutanie, Afganistanie i Rosji. W swoim dorobku ma także m.in. filmy "Dancing in the Street: A Rock and Roll History" oraz "Indian Journeys".
Autor: Hugh Thomson
Tytuł: "Tequila Oil, czyli jak się zgubić w Meksyku"
Ilość stron: 272
Oprawa: miękka
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Czytam literaturę amerykańską
Jasna Strona Mocy (272 strony)
Klucznik (autor jeszcze nieczytany)
Książkowe podróże (Stany Zjednoczone, Meksyk, Ameryka Centralna)
Nie tylko literatura piękna
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (1,7 cm)
Rekord 2014 (60)
W 200 książek dookoła świata (Wielka Brytania)
W prezencie II (Y, IĆ)
Jeśli ktoś poleca książkę Czarnego, to już więcej mi nie trzeba - jestem bardzo w tej materii uległa :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię przekonałam :)
UsuńHaha w Polsce ten kto pierwszy wystawi siekierę przez okno miałby pierwszeństwo :D
OdpowiedzUsuńFajna książka, widzę, że z tego samego cyklu co podróżnicze opowieści Paula Theroux. To jest już marka - warto :)
Może nie podpowiadaj takich rozwiązań. bo mój blog odwiedzają psychopaci - jak wynika z kwiatków Google :P
UsuńTak, to seria Orient Express, mi jednak do tej pory nieznana. Kto wie, może skuszę się na inne książki ;)
Wystarczy poobserwować co się dzieje gdy wyłączą światła na dużym skrzyżowaniu w mieście wojewódzkim - każdy się pcha, a Ci z głównej nikogo nie przepuszczają :)
OdpowiedzUsuńTak, podobnie jest w stolicy, ale nikt sobie światłami nie miga :P
UsuńStronię od takich książek, bo po prostu mi nie leżą. Ale przekonałaś mnie do tej pozycji. Sama przygoda brzmi nieprawdopodobnie, więc chcę się przekonać, jak się temu śmiałkowi udało przejechać tyle kilometrów bez prawa jazdy! Poszukam tej pozycji :)
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię literatury podróżniczej, ale ta jest naprawdę ciekawa. Czyta się ją niemal jak książkę przygodową. Cieszę się, że Cię do niej przekonałam :)
UsuńA uwierz mi, rzadko się zdarza, by ktoś przekonał mnie do książek podróżniczych ;)
UsuńMam dar przekonywania :P
UsuńOpis zachęcający. Mam nadzieje, że kiedyś będę miał możliwość przeczytania tej książki, bo póki co wydaje mi się, że naprawdę warto :)
OdpowiedzUsuńPolecam, na pewno będziesz się dobrze bawił podczas lektury :)
UsuńTo musiała być przygoda życia autora, bardzo mnie ciekawią jego perypetie, więc na pewno po tę książkę sięgnę. Nie wyobrażam sobie jak udało mu się przetrwać z kompletną nieznajomością państwa i brakiem prawa jazdy. Jestem ciekawa czy teraz też da się tak podróżować po Meksyku :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że trudno byłoby mu przebić tę przygodę. Chyba, że ma bardzo bujne życie. Jak się udało? Po prostu miał szczęście. Może lepiej nie sprawdzaj tego empirycznie ;)
UsuńMnie też bardziej podobała się część pierwsza. Chyba dlatego, że oprócz egzotyki odwiedzanych miejsc jest w niej taka niefrasobliwość młodości, przekonanie, które z wiekiem u większości zanika, że jakoś to będzie, że spadnie się zawsze na cztery łapy.
OdpowiedzUsuńPodobały mi się tez wtręty na temat literatury, historii. A numer ze sprzedażą samochodu po prostu mnie rozbroił, choć od początku można było spodziewać się, że wyjdzie z tego jakaś heca.
Przyłączam się do polecania książki wszystkim.
Tak, właśnie to mi się w niej podobało w pierwszej części. To prawda, wszystko za gładko szło, aż trudno było w to wszystko uwierzyć ;)
UsuńUwielbiam takie historie! Nie wiem dlaczego wcześniej nie zwróciłam uwagi na tę książkę.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Cię zainteresuje. Ja ją wygrałam, sama z siebie bym jej raczej nie nabyła, bo jak wiesz stronię od literatury podróżniczej - a tu taka miła niespodzianka ;)
Usuń