Głośne procesy czarownic z miasteczka Salem stały się inspiracją dla Arthura Millera, który napisał na tej podstawie 4-aktowy dramat. Jego "Czarownice z Salem" to naprawdę wstrząsająca lektura.
Kilka dni temu miałam okazję obejrzeć spektakl "Czarownice z Salem" w reżyserii Adama Nalepy. Choć sztuka grana jest na co dzień w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, to w ramach 34. Warszawskich Spotkań Teatralnych zawitała do stolicy. Cieszę się, że udało mi się uczestniczyć w tym niezwykłym wydarzeniu, które zrobiło na mnie duże wrażenie (o czym napisałam w swojej recenzji). Po wyjściu z teatru postanowiłam poznać literacki pierwowzór Arthura Millera.
Dramat Arthura Millera został oparty na faktach historycznych, choć wydarzenia zostały trochę zmodyfikowane. Miasteczko Salem było wspólnotą religijną kościoła purytańskiego, której przewodził pastor Parris. Był to 45-letni mężczyzna, wdowiec, którego nie interesowały dzieci. Pod koniec 1691 roku jego córka Betty, jego bratanica Abigail Williams oraz ich koleżanki zostały przyłapane w lesie na dziwnych tańcach. Po tym wydarzeniu Betty popadła w tajemniczą chorobę, w wyniku której zapadały w śpiączkę.
Dziewczęta widząc, że pali im się grunt pod nogami, zaczęły oskarżać niewinne osoby o czary i kontakty z diabłem. Dziewczyny początkowo wskazały: Sarę Good, Sarę Osburn i Titubę. Lawina kłamstw ruszyła. Potem przyszedł czas na kolejne absurdalne oskarżenia: m.in. Rebecki Nurse, która rzekomo przyczyniła się do śmierci siedmiorga dzieci Ann Putnam, Elisabeth Proctor, żony Johna, z którym Abigail Williams miała romans (chciała pozbyć się rywalki). W 1962 roku rozpoczęły się głośne procesy, podczas których przyznanie się do bycia czarownicą lub czarownikiem oznaczało wolność, a nieprzyznanie się oznaczało śmierć...
Pod wpływem tej tragicznej historii przypomniał mi się cytat z "Medalionów" Zofii Nałkowskiej - ludzie ludziom zgotowali ten los. Ze strachu przed karą, z nienawiści sąsiedzkiej, z pazerności na ziemię. Każdy z powodów był dobry, byle uratować własną skórę, a jednocześnie coś zyskać. Jak pisze Miller: długotrwałą nienawiść sąsiedzka można było wreszcie otwarcie wyrazić i wziąć odwet wbrew biblijnym nakazom miłosierdzia. Pazerność na ziemię, którą dotąd przejawiała się w ciągłych sporach na temat granic i zapisów, wniosła się teraz na wyżyny moralnego obowiązku; można było okrzyknąć sąsiadkę czarownicą i zrobić to w pełnym majestacie prawa.
Wprost nie mogę uwierzyć, że ludzie byli tak zaślepieni, że wierzyli we wszystko bez żadnych dowodów. A może tak było im wygodnie, bo w zamian zyskiwali władzę. Dramat ten skłania do refleksji na temat istoty człowieczeństwa, dobra i zła oraz piekła, jakie zgotowali ludzie swoim sąsiadom. Powstaje pytanie, czy lepiej przyznać się do czegoś, czego się nie zrobiło i być zhańbionym ale wolnym, czy nie ugiąć się pod wpływem nacisków i umrzeć jak bohater?
Świetnym uzupełnieniem dramatu są komentarze autora, który przybliża w nich niektóre osoby: m.in. nadwrażliwego pastora Parrisa, który uważał, że jest wciąż prześladowany, Thomasa Putnam - człowieka wpływowego, z wiecznymi pretensjami, ostrego i bezkompromisowego Johna Proctora, który nie ulegał wpływom i był szanowany.
Książkę czyta się szybko, nie tylko dlatego, że to dramat. Historia przestawiona przez Millera jest bardzo interesująca. Im dalej zagłębiamy się w lekturę, tym sytuacja coraz bardziej się komplikuje. Nie sposób już niczego odkręcić. Można tylko brnąć w kłamstwa. Polecam tę książkę każdemu, to naprawdę wartościowa lektura.
Warto wspomnieć, że sztuka Arthura Millera w 1996 roku doczekała się ekranizacji w reżyserii Nicholasa Hytnera oraz licznych adaptacji teatralnych. Chętnie wybrałabym się jeszcze raz na to przedstawienie oraz obejrzała film.
Kilka dni temu miałam okazję obejrzeć spektakl "Czarownice z Salem" w reżyserii Adama Nalepy. Choć sztuka grana jest na co dzień w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, to w ramach 34. Warszawskich Spotkań Teatralnych zawitała do stolicy. Cieszę się, że udało mi się uczestniczyć w tym niezwykłym wydarzeniu, które zrobiło na mnie duże wrażenie (o czym napisałam w swojej recenzji). Po wyjściu z teatru postanowiłam poznać literacki pierwowzór Arthura Millera.
Dramat Arthura Millera został oparty na faktach historycznych, choć wydarzenia zostały trochę zmodyfikowane. Miasteczko Salem było wspólnotą religijną kościoła purytańskiego, której przewodził pastor Parris. Był to 45-letni mężczyzna, wdowiec, którego nie interesowały dzieci. Pod koniec 1691 roku jego córka Betty, jego bratanica Abigail Williams oraz ich koleżanki zostały przyłapane w lesie na dziwnych tańcach. Po tym wydarzeniu Betty popadła w tajemniczą chorobę, w wyniku której zapadały w śpiączkę.
Dziewczęta widząc, że pali im się grunt pod nogami, zaczęły oskarżać niewinne osoby o czary i kontakty z diabłem. Dziewczyny początkowo wskazały: Sarę Good, Sarę Osburn i Titubę. Lawina kłamstw ruszyła. Potem przyszedł czas na kolejne absurdalne oskarżenia: m.in. Rebecki Nurse, która rzekomo przyczyniła się do śmierci siedmiorga dzieci Ann Putnam, Elisabeth Proctor, żony Johna, z którym Abigail Williams miała romans (chciała pozbyć się rywalki). W 1962 roku rozpoczęły się głośne procesy, podczas których przyznanie się do bycia czarownicą lub czarownikiem oznaczało wolność, a nieprzyznanie się oznaczało śmierć...
Pod wpływem tej tragicznej historii przypomniał mi się cytat z "Medalionów" Zofii Nałkowskiej - ludzie ludziom zgotowali ten los. Ze strachu przed karą, z nienawiści sąsiedzkiej, z pazerności na ziemię. Każdy z powodów był dobry, byle uratować własną skórę, a jednocześnie coś zyskać. Jak pisze Miller: długotrwałą nienawiść sąsiedzka można było wreszcie otwarcie wyrazić i wziąć odwet wbrew biblijnym nakazom miłosierdzia. Pazerność na ziemię, którą dotąd przejawiała się w ciągłych sporach na temat granic i zapisów, wniosła się teraz na wyżyny moralnego obowiązku; można było okrzyknąć sąsiadkę czarownicą i zrobić to w pełnym majestacie prawa.
Wprost nie mogę uwierzyć, że ludzie byli tak zaślepieni, że wierzyli we wszystko bez żadnych dowodów. A może tak było im wygodnie, bo w zamian zyskiwali władzę. Dramat ten skłania do refleksji na temat istoty człowieczeństwa, dobra i zła oraz piekła, jakie zgotowali ludzie swoim sąsiadom. Powstaje pytanie, czy lepiej przyznać się do czegoś, czego się nie zrobiło i być zhańbionym ale wolnym, czy nie ugiąć się pod wpływem nacisków i umrzeć jak bohater?
Świetnym uzupełnieniem dramatu są komentarze autora, który przybliża w nich niektóre osoby: m.in. nadwrażliwego pastora Parrisa, który uważał, że jest wciąż prześladowany, Thomasa Putnam - człowieka wpływowego, z wiecznymi pretensjami, ostrego i bezkompromisowego Johna Proctora, który nie ulegał wpływom i był szanowany.
Książkę czyta się szybko, nie tylko dlatego, że to dramat. Historia przestawiona przez Millera jest bardzo interesująca. Im dalej zagłębiamy się w lekturę, tym sytuacja coraz bardziej się komplikuje. Nie sposób już niczego odkręcić. Można tylko brnąć w kłamstwa. Polecam tę książkę każdemu, to naprawdę wartościowa lektura.
Warto wspomnieć, że sztuka Arthura Millera w 1996 roku doczekała się ekranizacji w reżyserii Nicholasa Hytnera oraz licznych adaptacji teatralnych. Chętnie wybrałabym się jeszcze raz na to przedstawienie oraz obejrzała film.
Arthur Miller (1915-2005) był amerykańskim dramaturgiem, scenarzystą i prozaikiem. Prywatnie był mężem Marylin Monroe. Na swoim koncie miał także m.in. "Śmierć komiwojażera", "Imperium gwiazd" oraz "Obecność".
Autor: Arthur Miller
Tytuł: "Czarownice z Salem"
Ilość stron: 288
Oprawa: twarda
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Czytam literaturę amerykańską
Czytamy książki historyczne
Historia z trupem
Jasna Strona Mocy (288 stron)
Motyw zdrady w literaturze
Klucznik (śmierć w rozdziale, autor jeszcze nieczytany)
Książkowe podróże (Salem)
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu (2,2 cm)
Rekord 2014 (56)
W 200 książek dookoła świata (Stany Zjednoczone)
Wyzwanie Biblioteczne
Kiedyś czytałam, ale chyba przyszedł czas żeby sobie tę książkę odświeżyć.
OdpowiedzUsuńTak, warto ją sobie przypomnieć :)
Usuń"doczekała się ekranizacji w reżyserii oraz" - chyba zapomniałaś podać nazwisko reżysera :)
OdpowiedzUsuńJa póki nie czytałam ani nie widziałam interpretacji kinowej czy teatralnej, ale może na film kiedyś się skuszę :)
Dzięki, już dopisałam :)
UsuńSkuś się na książkę, a potem film ;)
Chętnie obejrzałabym to przedstawienie, bo książkę (dramat) znam i bardzo lubię. W sumie, gdy człowiek poczyta o procesach czarownic, to lektury te ujawniają ludzka zawiść i małość.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że grają obecnie tylko w Gdańsku ;) To prawda, ludzka zawiść nie zna granic.
Usuńpolecam film
OdpowiedzUsuńNa pewno obejrzę :)
UsuńJeszcze nie czytałam ale widziałam film - Twoją recenzja bardzo mnie zachęciła do sięgnięcia po tą lekturę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się i mam nadzieje, że wkrótce poznasz tę historię :)
UsuńJest jeszcze książka nawiązująca do tych wydarzeń "Ja, Tibuta" . Autorki nie pomnę, niestety.
OdpowiedzUsuńNa pewno się za nią zakręcę, dzięki :)
UsuńKsiążki nie czytałam, ale oglądałam ekranizacje, która w moim mniemaniu wypadła fantastycznie.
OdpowiedzUsuńKoniecznie przeczytaj książkę, myślę, że jest lepsza od filmu ;)
UsuńIdealnie dla mnie! :D Moja tematyka :D
OdpowiedzUsuńW takim razie zachęcam do przeczytania :)
UsuńZaciekawiłaś mnie bardzo, poszukam :)
OdpowiedzUsuńEch, i żebym z Twojego bloga musiała dowiadywać się, co grają w Teatrze Wybrzeże, tak niedaleko mnie. ;) Zaciekawiłaś mnie i książką i spektaklem, z resztą po prostu lubię tę tematykę, no i dawno nie miałam styczności z pisanym dramatem.
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię chodzić do teatrów, więc staram się być na czasie. I zdarza mi się bywać w nich nawet kilka razy w miesiącu ;)
UsuńW takim razie mam nadzieję, że uda Ci się zobaczyć ten spektakl, bo jest naprawdę godny polecania. I dobrze, jakbyś przeczytała też książkę. Ja trochę żałuję, że nie znałam jej przed spektaklem :)
piękna książka, twój blog jest wspaniały !:)
OdpowiedzUsuńO tak, czasy to były zaiste ciekawe :). Zachęcająca recenzja.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście ciekawe. Dzięki :)
UsuńRównież trudno mi uwierzyć w to, że ludzie byli po prostu tak głupi, żeby oskarżać się o czary, konszachty z diabłem i co tam jeszcze. To jest przerażające także z tego względu, że tyle osób uwierzyło w te bzdury i taka tragedia z nich wyniknęła. Dramat chętnie przeczytam, bo widziałam jedynie ekranizację.
OdpowiedzUsuńGłupi, tchórzliwi albo wyrachowani. Jedni uwierzyli, inni oskarżali z lęku przed śmiercią, jeszcze inni z czystej zawiści. Bo chcieli pozyskać ziemie. Nie można tego nazwać inaczej jak morderstwem. Film dopiero przede mną :)
UsuńFakt, zapomniałam przecież, że niektórzy dobrze wiedzieli, że nie ma czegoś takiego jak czary i układy z demonami, ale było im na rękę kłamać i skazywać ludzi na śmierć. Okropność.
UsuńI to jest w tym wszystkim najsmutniejsze. Tyle ludzi zginęło. I co z tego, że po 20 latach od tej tragedii dawali odszkodowania ich rodzinom, skoro to im życia nie przywróciło...
UsuńLektura do nadrobienia przeze mnie. "Wprost nie mogę uwierzyć, że ludzie byli tak zaślepieni, że wierzyli we wszystko bez żadnych dowodów." - w wielu materiach to nadal się dzieje...Czasami można się zdziwić. :/
OdpowiedzUsuńKoniecznie przeczytaj :) Tak wiem, ale na szczęście nikt już nikogo nie oskarża o czary ;)
UsuńMoje must read od lat. Ach, tylko czasu brakuje na te wszystkie lektury...
OdpowiedzUsuńPrzeczytanie tej książki nie zajmuje dużo czasu :)
UsuńNie słyszałam o tej książce, ale bardzo bym chciała ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńJa słyszałam o filmie, bardzo znany. Ale dopiero sztuka Teatru Wybrzeże skłoniła mnie do poszukiwań pierwowzoru literackiego ;)
Usuń