Levi Henriksen, norweski pisarz, autor powieści "Śnieg przykryje śnieg", zdradza, jaką muzykę tworzy, jacy są jego ulubieni pisarze oraz czy planuje napisanie książki dziejącej się w Polsce.
Weronika Trzeciak: Jest pan nie tylko pisarzem, lecz także dziennikarzem. Czy bycie dziennikarzem jest pomocne w pisaniu książek?
Levi Henriksen: Chciałbym powiedzieć, że już nie jestem dziennikarzem, ale rzeczywiście byłem. To było pomocne doświadczenie, które nauczyło mnie sztuki pisania, rzemiosła pisarskiego. Ale potrzebowałem sporo czasu, żeby nauczyć się tworzyć fikcję literacką, wymyślać rzeczy, a nie tylko opisywać to co jest w rzeczywistości. Praca dziennikarza nauczyła mnie też dyscypliny. Musiałem pisać codziennie, niezależnie od tego, czy moja ukochana drużyna piłkarska przegrała czy pokłóciłem się z żoną. Po prostu musiałem następnego dnia wstać i pisać. Rzeczywiście nauczyłem się dyscypliny, kompozycji literackiej, ale nie nauczyłem się tworzenia historii. Tego musiałem się nauczyć zupełnie sam.
Co jest dla pana trudniejsze – pisanie książek czy tekstów dziennikarskich?
Myślę, że to jest tak, że jeśli się chce być dobrym, a nawet najlepszym, w tym co się robi, to oba te zajęcia są bardzo trudne. Zawsze miałem bardzo duże oczekiwania wobec siebie. I stąd zarówno praca dziennikarska, jak i pisarstwo nie były dla mnie czymś łatwym. Kiedy byłem dziennikarzem, chciałem tworzyć najlepszą publicystykę, jaka jest możliwa. Ale myślę tak ostatecznie, że jednak tworzenie fikcji literackiej jest trudniejsze, gdyż trzeba wymyślać. A kiedy się jest dziennikarzem opisuje się prawdziwych ludzi, z krwi i kości. Ale tak jak mówiłem, to też nie jest proste. Chociaż mam takie poczucie, że teraz jako pisarz mam większe trudności i częściej zmagam się z jakimiś problemami. Zapomniałem dodać czegoś, jeśli chodzi o moją pracę dziennikarza. Bardzo lubiłem wtedy takie wyprawy wiejskie, w dalekie zakątki Norwegii, wybierałem się tam z fotografem i rozmawiałem z tzw. zwykłymi ludźmi o ich codziennym życiu, o tym, co było dla nich interesujące, o ich problemach. I z tego wspólnie staraliśmy się tworzyć historie. I to było bardzo interesujące doświadczenie.
Powieść "Śnieg przykryje śnieg" ma zostać zekranizowana. Czy będzie pan scenarzystą?
Nie, nie chciałbym nawet uczestniczyć w tworzeniu scenariusza. Już opowiedziałem tę historię. Nie chciałbym opowiadać jej po raz kolejny w inny sposób. Poza tym nigdy w życiu nie napisałem scenariusza i nawet nie wiem, czy potrafiłbym to zrobić. Oczywiście są pisarze, który piszą świetne scenariusze, jak na przykład John Irving, który dostał Oscara za scenariusz do „Regulaminu tłoczni win”. Myślę, że bardzo trudno jest dokonać takiej adaptacji własnej książki na potrzeby scenariusza, bo to przypomina zabijanie swoich ukochanych dzieci. A jak się tworzy scenariusz, jeszcze bardziej trzeba to robić. Dlatego nie chciałbym uczestniczyć w tworzeniu scenariusza czy filmu. Oczywiście chciałbym, żeby ta książka została sfilmowana. I pewnie, gdyby znalazł się ktoś dobry, kto mógłby to zrobić, to bym się na to zgodził. Oddałbym tę książkę w ręce dobrych filmowców. Ale ta książka jest dla mnie bardzo wartościowa, bardzo cenna, więc jestem tutaj bardzo ostrożny. Ona jest dla mnie tak ważna, że bardzo zależy mi na tym, by powstał rzeczywiście dobry scenariusz i dobry film a nie kolejny kryminał.
Jest pan także muzykiem. Jakiego rodzaju muzykę pan tworzy?
To nie takie proste pytanie. Ale myślę, że to jest rock z silnymi wpływami muzyki amerykańskiej. Żeby to jakoś umiejscowić, to jest to mieszanka Bruce’a Springsteena i Rolling Stonesów, choć ten ostatni to nie jest oczywiście amerykański zespół. Jest to prosty rock and roll. Gram w tym zespole na basie. I zawsze kiedy jestem na scenie, to stoję z rozstawionymi stopami, bo coś dziwnego dzieje się z grawitacją i boję się, że upadnę.
Jak wygląda u pana proces pisania książek? Czy długo zbiera Pan materiały? Czy konsultuje się pan z ekspertami?
To też dosyć trudne pytanie, bo to zależy od książki. Ale zwykle napisanie tej pierwszej wersji powieści zajmuje mi od 8 do 10, może 12 miesięcy. Ale myślę, że jest ona bardziej kompletna, ukończona niż w przypadku innych pisarzy. Nigdy nie siadam i nie piszę wszystkiego od razu, tylko długo dopracowuję ten pierwszy rozdział. Czuję, że jest on tak doskonały, jak może w tym momencie być i dopiero wtedy zabieram się do następnego. Ale na przykład ostatnią książkę, która ukazała się w Norwegii, pisałem przez 2 lata. Oczywiście zawsze pojawiają się pytania i problemy, które rozwiązuję dzięki pomocy specjalistów, ekspertów. Zawsze pojawiają się rzeczy, na których po prostu się nie znam. I wtedy rzeczywiście konsultuję się ze specjalistą. Na przykład nie wiem, jak się buduje dom albo jak działa silnik samochodu. Albo co się dzieje, gdy człowiek zaczyna kopać i znajduje jakiś stary, zabytkowy przedmiot. Dlatego zawsze konsultuję się, pytam specjalistów, żeby tak moja historia była jak najbardziej prawdziwa, napisana jak najdokładniej.
Czy konsultował pan charakter Daniela jako byłego więźnia z psychologiem albo z kimś, kto pracuje w więzieniu?
Nie, nie konsultowałem się z nikim z systemu więziennictwa, tworząc tę postać. Natomiast konsultowałem się z policjantem. Pytałem go, jak wygląda śledztwo, co robią, gdy mają pewne podejrzenia. Tak jak w tej powieści policja podejrzewała, że to Daniel popełnił przestępstwo. I ten policjant bardzo mi pomógł. Ale co ciekawe, kiedy ta książka się ukazała, stała się hitem wśród więźniów i byłych więźniów. Wielu z nich przeczytało tę książkę i bardzo im się podobała, o czym pisali mi w swoim listach, mailach. Wspominali tam też, że jeśli chodzi o to jak opisywałem pobyt w więzieniu, to prawie to było tak, jak jest w rzeczywistości, ale nie tak do końca. Natomiast, jeśli chodzi o to, co czuł Daniel, kiedy już wyszedł z więzienia, to poczuli aż lęk, bo to było tak precyzyjnie opisane. Dla mnie to był wielki komplement.
Czy planuje pan napisać kryminalny cykl (skandynawskie kryminały zazwyczaj ukazują się w cyklach)?
Nie, nie planuję napisania takiego cyklu. Ale często ludzie pytają mnie, co się stało z Danem, jak się potoczyły jego losy. Kiedy skończyłem pisać tę książkę, postawiłem ostatnią kropkę, to był koniec tej historii. Ale z drugiej strony widzę wśród czytelników tę ciekawość, co się stało później. Czasami tak sobie myślę, że można by napisać sequel. Ale minęło 10 lat i nadal tego nie zrobiłem, więc prawdopodobnie tego jednak nie zrobię. To jest też tak, że chyba z wszystkich moich bohaterów, to Dan jest postacią mi najbliższą. I teraz było by dla mnie bardzo trudno, by zacząć pisać o nim znowu i mieszać ludziom w głowie dalszymi jego losami. Chodzi mi to po głowie, ale chyba nie napiszę kolejnej części.
Czy czyta pan kryminały? Jacy są pańscy ulubieni autorzy? I czy zna pan polskich pisarzy?
Muszę powiedzieć, że czytam bardzo mało kryminałów. Za to jestem wielkim fanem Jamesa Lee Burke’a, amerykańskiego autora, który moim zdaniem nie jest tylko autorem kryminałów, jest jednym z najlepszych współczesnych pisarzy w ogóle. Czytam także książki irlandzkiego pisarza Iana Rankina, które także mi się podobają. Jeśli chodzi o polskich pisarzy, nie znam żadnych autorów kryminałów. Natomiast bardzo lubię książki innych pisarzy pochodzenia polskiego – Jerzego Kosińskiego, Isaaka Bashevisa Singera i oczywiście Josepha Conrada. Muszę przyznać, że jeśli chodzi i Singera, to nie czytałem od lat jego książek. Ale teraz, gdy jestem w Polsce i rozmawiam z polskimi dziennikarzami, kiełkuje mi taka myśl, że Dan Kaspersen mógłby być takim dalekim kuzynem któregoś z bohaterów powieści Singera.
To pana drugi pobyt w Polsce. Czy planuje pan napisanie powieści dziejącej się w Polsce?
Dlaczego nie? Może byłaby to powieść rozgrywająca się w Zakopanem. I może gdzieś tam by się pojawiali Adam Małysz i Kamil Stoch, mam nadzieję, że dobrze to wymawiam. Jak już powtarzałem parę razy podczas rozmów z polskimi dziennikarzami, słynny pisarz Graham Green powiedział kiedyś, że kiedy jesteś pisarzem, to nie możesz pójść nawet na pogrzeb swojego najlepszego przyjaciela bez zastanawiania się nad tym, czy możesz wziąć coś z tego zdarzenia i umieścić to w swojej książce. Kiedy jestem tutaj, mam takie dziwne uczucie wobec Polski. Czuję, jakbym się zaczął zakochiwać w Polsce. Spotkałem się tutaj z tak dobrym przyjęciem. Wszyscy dziennikarze, ludzie z którymi rozmawiam, są świetnie przygotowani. I tak sobie myślę, że może nie zacząłby od razu od powieści rozgrywającej się w Polsce, ale dlaczego nie od opowiadania. A może od scenariusza filmu na temat norweskiego pisarza, który przyjeżdża do Polski, żeby promować swoją książkę. Może wrócę tutaj, zrobię trochę researchu, żeby rzeczywiście nad czymś takim popracować. Prawie wszystkie moje powieści, rozgrywały się w Norwegii, z wyjątkiem jednej "Babylon Badlands". To jest taka powieść drogi rozgrywająca się w Ameryce. Ale w końcu jestem Europejczykiem, dlaczego mam pisać o Ameryce. Może warto napisać coś o Polsce.
Jak wygląda sytuacja pisarzy w Norwegii? Czy trudno jest zadebiutować? I czy Norwedzy lubią czytać książki?
Tak, mam nadzieję, że Norwegowie dużo czytają. Ale myślę, że Norwegia trochę przypomina Irlandię. Jesteśmy krajem z dużym odsetkiem pisarzy w całej populacji. Z jednej strony jest to pozytywne, z drugiej – stwarza problem, bo trudno jest zadebiutować. Wiele osób próbuje pisać, jest duża konkurencja. Prawda jest taka, że większości pisarzy norweskich jest bardzo trudno się utrzymać z pisania. Miałem dużo szczęścia, bo pod 10 lat żyję tylko z pisania książek. A większość autorów ma inną pracę i pisze dodatkowo.
Powieść "Śnieg przykryje śnieg" nie jest typowym skandynawskim kryminałem, pod pewnymi względami bardziej przypomina powieść psychologiczną. Porusza w niej pan problem relacji rodzinnych, dojrzewania do podjęcia życiowych decyzji oraz angażowania się w związki. Wątek samobójstwa schodzi tak jakby na dalszy plan. Czy takie było założenie na początku czy wyszło to w trakcie pisania?
Kiedy zaczynam pisać książkę i chcę by była ona dobra, to prawie zawsze zdarza się coś takiego, co sprawia, że trochę zmieniam kierunek, co zabiera mnie w inną stronę. Tak było też w tym przypadku. Kiedy zaczynałem pisać, planowałem, że będzie to opowieść o dwóch braciach i o zagadce śmierci jednego z nich. Drugi próbuje wyjaśnić, dlaczego jego brat umarł. Ale nagle pojawiła się ni stąd ni zowąd Mona, W ogóle nie myślałem o tej postaci, pisząc książkę. I nagle okazuje się jeszcze, że Mona ma małego synka, nagle też pojawia się także wujek Rein. Nie planowałem tego, żadnej z tych postaci, żadnego z tych wątków. To sprawiło, że zmieniłem jakby perspektywę. I ostatecznie ta historia jest w dużo mniejszym stopniu powieścią kryminalną niż początkowo wydawało się, że będzie. Myślę, że ostatecznie jest to powieść o miłości, ale także opowieść o akceptowaniu czy próbie zaakceptowania tego, kim jesteśmy i o takiej najdłuższej podróży, jaką człowiek odbywa. Taką najdłuższą podróżą jest podróż z powrotem do domu. Myślę, że tak naprawdę są dwie szkoły pisania. Jedna to jest taka, w której chcemy dotrzeć do konkretnego punktu i mamy mapę. A druga to taka, że chcemy dotrzeć do danego punktu, ale nie używamy mapy. Ja piszę w ten drugi sposób, nie używam mapy.
W powieści porusza pan także temat silnej więzi między braćmi, którzy byli nieodłączni. Czy ma pan brata? I czy inspiracje czerpał pan ze swojego życia?
Tak, mam brata. Ale to co napisałem w książce, to takie myślenie życzeniowe. Coś, o czym zawsze marzyłem, a czego tak naprawdę nigdy nie miałem. Bo mój brat jest o 14 lat starszy ode mnie. Tak naprawdę przez całe dzieciństwo tęskniłem i marzyłem o tym, żeby mieć brata w moim wieku i z nim dorastać. A tymczasem on był dużo starszy, kiedy miałem 10 lat, ożenił się i wyprowadził się z domu, więc tak naprawdę nigdy z tym bratem nie dorastałem. Teraz jesteśmy sobie bardzo bliscy, ale to się wydarzyło kiedy miałem ponad 20 lat. Wtedy można powiedzieć, że staliśmy się prawdziwymi braćmi. Natomiast jako dziecko bardzo tęskniłem za tym, żeby mieć kogoś takiego bliskiego, z którym mógłbym porozmawiać. Oczywiście mój brat był dla mnie bohaterem. To zwykle tak jest, że starszy brat dla młodszego jest bohaterem. Ale nie mieliśmy takiego bliskiego kontaktu. On mnie wiele nauczył, pokazał mi muzykę, mówił, czego mam słuchać, a czego nie powinienem. Ale było wiele spraw, o które chciałbym go wtedy zapytać, ale nie mogłem z powodu dużej różnicy wieku.
We wspomnianej powieści jest mocny opis zabicia i rozbiórki świni. Czy ma pan doświadczenia w tej dziedzinie?
Tak, już od początku pobytu w Polsce czekałem, aż ktoś zapyta mnie właśnie o tę scenę zabicia świń przez Dana. Jesteś pierwszą dziennikarką, która mnie o to pyta. Dziękuję za to pytanie. Kiedy dorastałem, gdzieś tak do wieku 13-14 lat, moja rodzina zawsze hodowała dwie świnie. Trzymaliśmy je jako źródło pożywienia. W Norwegii prawie wszyscy, którzy mieszkali na wsi, hodowali świnie. I na początku grudnia zawsze odbywał się ubój tych świń. Oczywiście, kiedy byłem mały, nie pozwalano mi patrzeć. Ale czasami coś tam podpatrzyłem. Widziałem, jak strzelano świniom prosto w głowę. Także ten moment, w którym były wyciągane z obory, był straszny, bo one bardzo głośno kwiczały. W końcu znajdowały się na podwórku i tam je zabijano. A potem widziałem, jak wisiały głową w dół, z wnętrznościami na wierzchu. To było coś, co oczywiście mi się nie podobało, co było trudne. Ale z drugiej strony jemy mięso, pochodzi ono od zwierząt, które kiedyś były żywe. W pewnym momencie zrozumiałem, że tak po prostu musi być. Dzisiaj pewnie wiele dzieci nie wie, skąd się bierze mięso. Może myślą, że pochodzi z supermarketów. Ale w rzeczywistości taka jest prawda. Tak wygląda rzeczywistość.
Miejscowość Skogli, w której rozgrywa się akcja powieści, jest fikcyjna. Czy ma swój pierwowzór w rzeczywistości?
Tak, ta wioska Skogli ma swój pierwowzór. Jest nim miejscowość, w której sam dorastałem. Nazywa się dość podobnie - Granli. I rzeczywiście jej wygląd, patrząc z zewnątrz, jest bardzo podobny do Skogli. Natomiast taką moją ambicją było wymyślenie, stworzenie takiej typowej norweskiej wioski. Wyobraźmy sobie Norwegię jako tort. Chciałem stworzyć taki kawałek tortu, który kiedy się go wyjmie, to on będzie smakował tak samo w całej Norwegii. Chciałem stworzyć taki obraz uniwersalny małej norweskiej wioski.
Miejscowość ta pojawia się także w zbiorze opowiadań "W drodze do domu. Opowieści wigilijne z Norwegii". Czemu wybrał sobie pan właśnie to miejsce dla dwóch książek?
Tak naprawdę nie wybrałem tego miejsca jako scenerii dwóch książek, ale wszystkich książek, które piszę. I często norwescy dziennikarze zadają mi to pytanie i trochę mnie ono denerwuje. Bo nie zadają tego samego pytania autorom, którzy umieszczają akcję swoich książek w tym samym dużym mieście. Ale o tę wioskę rzeczywiście mnie pytają. Kiedy zaczynałem pisać, jedną z takich ważnych dla mnie inspiracji był William Faulkner, który akcję wszystkich swoich książek osadził w tym samym miejscu. I pomyślałem sobie: "a dlaczego nie? Ja też mogę to zrobić. Mogę wymyślić takie miejsce i znajdę w nim wszystko, czego będę potrzebował w swoich książkach". Ponieważ jest to miejsce fikcyjne, choć oparte na prawdziwym, to jeśli czegoś w nim nie znajdę, to będę mógł sobie to wymyślić. Jeśli coś, czego potrzebuję, jeszcze nie było w tej wiosce, to sobie po prostu to stworzę. Kiedy zaczynałem pisać, to myślałem, że Norwegia i te wszystkie miejsca, które znam, nie będą interesujące dla nikogo, że ludzie nie będą chcieli o nich czytać. Myślałem sobie o tym, że te książki będą we Francji czy we Włoszech czy jakimś innym egzotycznym miejscu. Ale dopiero, kiedy przyszło mi do głowy, że powinienem pisać o fikcyjnych miejscach, ale opartych na tych, które dobrze znam, od dzieciństwa, to dopiero wtedy tak naprawdę odnalazłem swój głos jako pisarz. Myślę, że taka moja rada dla początkujących polskich pisarzy, mogłaby brzmieć: piszcie o tym, co dobrze znacie.
Jest pan miłośnikiem motoryzacji. Woli pan samochody zabytkowe czy sportowe?
Myślę, że każdy człowiek przy zdrowych zmysłach woli stare, zabytkowe samochody niż nowe sportowe. Bo w tych nowych nie ma żadnej tajemnicy, żadnego romansu, żadnego suspensu. One wszystkie wyglądają tak samo. Dzisiejszy samochód jest po prostu samochodem. I wiem, że pewnie to brzmi, jakbym sam miał ze sto lat, ale rzeczywiście dla mnie dobry samochód, to jest coś więcej niż samochód. To jest wehikuł czasu.
Jaki jest pana ulubiony model samochodu?
W domu mamy w tej chwili trzy samochody. Dwa z nich to są japońskie śmieci, jak je nazywam. To są dobre japońskie samochody, które zawsze mnie dowiozą z punktu A do punktu B. Jednak moim ukochanym samochodem jest chevrolet pickup z 72 roku. Wygląda jak stary grat, ma ponad 40 lat, ale myślę, że przeżyje mnie. Zresztą nawet powiedziałem swojej żonie, że chcę, by pochowano mnie w tym samochodzie. Ale nie sądzę, żeby spełniła moje ostatnie życzenie. W każdym razie on wygląda okropnie, ale w samochodzie nie chodzi o jego wygląd, tylko o to, żeby był wierny i żeby jeździł bez końca, zawsze. Jazda tym samochodem, chevroletem, daje mi ogromną przyjemność. Kiedy nim jeżdżę, to często słyszę, o to ten pisarz, który jeździ tym starym zardzewiałym gratem. Ale dla mnie to jest coś więcej niż tylko jeżdżenie samochodem. To sposób podróżowania. Nie chodzi tylko o dotarcie z punktu A do punktu B. Bardziej chodzi o to, żeby być w drodze. To jest sens podróżowania.
Czemu do swojej powieści wybrał pan właśnie volvo amazon jako samochód, który odgrywa ważną rolę w rodzinie Kaspersenów?
Kiedy dorastałem, to mój szwagier, bardzo przystojny, zawsze mówiłem, że to jest taki norweski James Dean, mąż młodszej z moich dwóch sióstr, która jest ode mnie i tak 20 lat starsza, zawsze jeździł szwedzkimi samochodami. Volvo Amazon to był taki substytut Cadillaca czy Chevroleta. Wtedy amerykańskie samochody były bardzo drogie. Nie było nikogo na nie stać, ale amazon był prawie jak amerykański samochód. I też wyglądał pięknie.
Którą ze swoich książek uważa pan za najlepszą? I którą poleciłby pan swoim polskim fanom?
To jest pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć. To trochę tak, jakbyś mnie zapytała, czy wolę moją córkę czy mojego syna. I oczywiście mój syn jest moim pierworodnym. I myślę, że zawsze istnieje jakaś szczególna więź między rodzicem a pierwszym dzieckiem. Ale córkę kocham równie mocno jak syna. "Śnieg przykryje śnieg" to jest pierwsza książka, która się ukazuje w Polsce, więc pewnie poleciłbym właśnie ją. Zresztą w Norwegii ukazało się już około 20 książek, jeśli liczyć wszystkie. I nadal "Śnieg przykryje śnieg" jest najbardziej znana z moich powieści. Jest to książka, dzięki której nadal podróżuję po świecie, bo ona się ukazuje w kolejnych krajach. Myślę, że to jest książka, od której warto zacząć, jeśli chce się poznać moją twórczość.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad mogłam przeprowadzić podczas kolacji zorganizowanej przez wydawnictwo Smak Słowa. Jest to świetny pomysł na poznanie autora, zdecydowanie lepszy niż tradycyjne spotkanie autorskie. Podczas spotkania była tłumaczka, która służyła pomocą.
Było bardzo kameralnie, oprócz mnie, była jeszcze Agnieszka Tatera. Trochę się dziwię, że inni blogerzy z Warszawy nie przybyli. Jest czego żałować ;)
Fot. Weronika Trzeciak |
Weronika Trzeciak: Jest pan nie tylko pisarzem, lecz także dziennikarzem. Czy bycie dziennikarzem jest pomocne w pisaniu książek?
Levi Henriksen: Chciałbym powiedzieć, że już nie jestem dziennikarzem, ale rzeczywiście byłem. To było pomocne doświadczenie, które nauczyło mnie sztuki pisania, rzemiosła pisarskiego. Ale potrzebowałem sporo czasu, żeby nauczyć się tworzyć fikcję literacką, wymyślać rzeczy, a nie tylko opisywać to co jest w rzeczywistości. Praca dziennikarza nauczyła mnie też dyscypliny. Musiałem pisać codziennie, niezależnie od tego, czy moja ukochana drużyna piłkarska przegrała czy pokłóciłem się z żoną. Po prostu musiałem następnego dnia wstać i pisać. Rzeczywiście nauczyłem się dyscypliny, kompozycji literackiej, ale nie nauczyłem się tworzenia historii. Tego musiałem się nauczyć zupełnie sam.
Co jest dla pana trudniejsze – pisanie książek czy tekstów dziennikarskich?
Myślę, że to jest tak, że jeśli się chce być dobrym, a nawet najlepszym, w tym co się robi, to oba te zajęcia są bardzo trudne. Zawsze miałem bardzo duże oczekiwania wobec siebie. I stąd zarówno praca dziennikarska, jak i pisarstwo nie były dla mnie czymś łatwym. Kiedy byłem dziennikarzem, chciałem tworzyć najlepszą publicystykę, jaka jest możliwa. Ale myślę tak ostatecznie, że jednak tworzenie fikcji literackiej jest trudniejsze, gdyż trzeba wymyślać. A kiedy się jest dziennikarzem opisuje się prawdziwych ludzi, z krwi i kości. Ale tak jak mówiłem, to też nie jest proste. Chociaż mam takie poczucie, że teraz jako pisarz mam większe trudności i częściej zmagam się z jakimiś problemami. Zapomniałem dodać czegoś, jeśli chodzi o moją pracę dziennikarza. Bardzo lubiłem wtedy takie wyprawy wiejskie, w dalekie zakątki Norwegii, wybierałem się tam z fotografem i rozmawiałem z tzw. zwykłymi ludźmi o ich codziennym życiu, o tym, co było dla nich interesujące, o ich problemach. I z tego wspólnie staraliśmy się tworzyć historie. I to było bardzo interesujące doświadczenie.
Powieść "Śnieg przykryje śnieg" ma zostać zekranizowana. Czy będzie pan scenarzystą?
Nie, nie chciałbym nawet uczestniczyć w tworzeniu scenariusza. Już opowiedziałem tę historię. Nie chciałbym opowiadać jej po raz kolejny w inny sposób. Poza tym nigdy w życiu nie napisałem scenariusza i nawet nie wiem, czy potrafiłbym to zrobić. Oczywiście są pisarze, który piszą świetne scenariusze, jak na przykład John Irving, który dostał Oscara za scenariusz do „Regulaminu tłoczni win”. Myślę, że bardzo trudno jest dokonać takiej adaptacji własnej książki na potrzeby scenariusza, bo to przypomina zabijanie swoich ukochanych dzieci. A jak się tworzy scenariusz, jeszcze bardziej trzeba to robić. Dlatego nie chciałbym uczestniczyć w tworzeniu scenariusza czy filmu. Oczywiście chciałbym, żeby ta książka została sfilmowana. I pewnie, gdyby znalazł się ktoś dobry, kto mógłby to zrobić, to bym się na to zgodził. Oddałbym tę książkę w ręce dobrych filmowców. Ale ta książka jest dla mnie bardzo wartościowa, bardzo cenna, więc jestem tutaj bardzo ostrożny. Ona jest dla mnie tak ważna, że bardzo zależy mi na tym, by powstał rzeczywiście dobry scenariusz i dobry film a nie kolejny kryminał.
Jest pan także muzykiem. Jakiego rodzaju muzykę pan tworzy?
To nie takie proste pytanie. Ale myślę, że to jest rock z silnymi wpływami muzyki amerykańskiej. Żeby to jakoś umiejscowić, to jest to mieszanka Bruce’a Springsteena i Rolling Stonesów, choć ten ostatni to nie jest oczywiście amerykański zespół. Jest to prosty rock and roll. Gram w tym zespole na basie. I zawsze kiedy jestem na scenie, to stoję z rozstawionymi stopami, bo coś dziwnego dzieje się z grawitacją i boję się, że upadnę.
Jak wygląda u pana proces pisania książek? Czy długo zbiera Pan materiały? Czy konsultuje się pan z ekspertami?
To też dosyć trudne pytanie, bo to zależy od książki. Ale zwykle napisanie tej pierwszej wersji powieści zajmuje mi od 8 do 10, może 12 miesięcy. Ale myślę, że jest ona bardziej kompletna, ukończona niż w przypadku innych pisarzy. Nigdy nie siadam i nie piszę wszystkiego od razu, tylko długo dopracowuję ten pierwszy rozdział. Czuję, że jest on tak doskonały, jak może w tym momencie być i dopiero wtedy zabieram się do następnego. Ale na przykład ostatnią książkę, która ukazała się w Norwegii, pisałem przez 2 lata. Oczywiście zawsze pojawiają się pytania i problemy, które rozwiązuję dzięki pomocy specjalistów, ekspertów. Zawsze pojawiają się rzeczy, na których po prostu się nie znam. I wtedy rzeczywiście konsultuję się ze specjalistą. Na przykład nie wiem, jak się buduje dom albo jak działa silnik samochodu. Albo co się dzieje, gdy człowiek zaczyna kopać i znajduje jakiś stary, zabytkowy przedmiot. Dlatego zawsze konsultuję się, pytam specjalistów, żeby tak moja historia była jak najbardziej prawdziwa, napisana jak najdokładniej.
Czy konsultował pan charakter Daniela jako byłego więźnia z psychologiem albo z kimś, kto pracuje w więzieniu?
Nie, nie konsultowałem się z nikim z systemu więziennictwa, tworząc tę postać. Natomiast konsultowałem się z policjantem. Pytałem go, jak wygląda śledztwo, co robią, gdy mają pewne podejrzenia. Tak jak w tej powieści policja podejrzewała, że to Daniel popełnił przestępstwo. I ten policjant bardzo mi pomógł. Ale co ciekawe, kiedy ta książka się ukazała, stała się hitem wśród więźniów i byłych więźniów. Wielu z nich przeczytało tę książkę i bardzo im się podobała, o czym pisali mi w swoim listach, mailach. Wspominali tam też, że jeśli chodzi o to jak opisywałem pobyt w więzieniu, to prawie to było tak, jak jest w rzeczywistości, ale nie tak do końca. Natomiast, jeśli chodzi o to, co czuł Daniel, kiedy już wyszedł z więzienia, to poczuli aż lęk, bo to było tak precyzyjnie opisane. Dla mnie to był wielki komplement.
Czy planuje pan napisać kryminalny cykl (skandynawskie kryminały zazwyczaj ukazują się w cyklach)?
Nie, nie planuję napisania takiego cyklu. Ale często ludzie pytają mnie, co się stało z Danem, jak się potoczyły jego losy. Kiedy skończyłem pisać tę książkę, postawiłem ostatnią kropkę, to był koniec tej historii. Ale z drugiej strony widzę wśród czytelników tę ciekawość, co się stało później. Czasami tak sobie myślę, że można by napisać sequel. Ale minęło 10 lat i nadal tego nie zrobiłem, więc prawdopodobnie tego jednak nie zrobię. To jest też tak, że chyba z wszystkich moich bohaterów, to Dan jest postacią mi najbliższą. I teraz było by dla mnie bardzo trudno, by zacząć pisać o nim znowu i mieszać ludziom w głowie dalszymi jego losami. Chodzi mi to po głowie, ale chyba nie napiszę kolejnej części.
Czy czyta pan kryminały? Jacy są pańscy ulubieni autorzy? I czy zna pan polskich pisarzy?
Muszę powiedzieć, że czytam bardzo mało kryminałów. Za to jestem wielkim fanem Jamesa Lee Burke’a, amerykańskiego autora, który moim zdaniem nie jest tylko autorem kryminałów, jest jednym z najlepszych współczesnych pisarzy w ogóle. Czytam także książki irlandzkiego pisarza Iana Rankina, które także mi się podobają. Jeśli chodzi o polskich pisarzy, nie znam żadnych autorów kryminałów. Natomiast bardzo lubię książki innych pisarzy pochodzenia polskiego – Jerzego Kosińskiego, Isaaka Bashevisa Singera i oczywiście Josepha Conrada. Muszę przyznać, że jeśli chodzi i Singera, to nie czytałem od lat jego książek. Ale teraz, gdy jestem w Polsce i rozmawiam z polskimi dziennikarzami, kiełkuje mi taka myśl, że Dan Kaspersen mógłby być takim dalekim kuzynem któregoś z bohaterów powieści Singera.
To pana drugi pobyt w Polsce. Czy planuje pan napisanie powieści dziejącej się w Polsce?
Dlaczego nie? Może byłaby to powieść rozgrywająca się w Zakopanem. I może gdzieś tam by się pojawiali Adam Małysz i Kamil Stoch, mam nadzieję, że dobrze to wymawiam. Jak już powtarzałem parę razy podczas rozmów z polskimi dziennikarzami, słynny pisarz Graham Green powiedział kiedyś, że kiedy jesteś pisarzem, to nie możesz pójść nawet na pogrzeb swojego najlepszego przyjaciela bez zastanawiania się nad tym, czy możesz wziąć coś z tego zdarzenia i umieścić to w swojej książce. Kiedy jestem tutaj, mam takie dziwne uczucie wobec Polski. Czuję, jakbym się zaczął zakochiwać w Polsce. Spotkałem się tutaj z tak dobrym przyjęciem. Wszyscy dziennikarze, ludzie z którymi rozmawiam, są świetnie przygotowani. I tak sobie myślę, że może nie zacząłby od razu od powieści rozgrywającej się w Polsce, ale dlaczego nie od opowiadania. A może od scenariusza filmu na temat norweskiego pisarza, który przyjeżdża do Polski, żeby promować swoją książkę. Może wrócę tutaj, zrobię trochę researchu, żeby rzeczywiście nad czymś takim popracować. Prawie wszystkie moje powieści, rozgrywały się w Norwegii, z wyjątkiem jednej "Babylon Badlands". To jest taka powieść drogi rozgrywająca się w Ameryce. Ale w końcu jestem Europejczykiem, dlaczego mam pisać o Ameryce. Może warto napisać coś o Polsce.
Jak wygląda sytuacja pisarzy w Norwegii? Czy trudno jest zadebiutować? I czy Norwedzy lubią czytać książki?
Tak, mam nadzieję, że Norwegowie dużo czytają. Ale myślę, że Norwegia trochę przypomina Irlandię. Jesteśmy krajem z dużym odsetkiem pisarzy w całej populacji. Z jednej strony jest to pozytywne, z drugiej – stwarza problem, bo trudno jest zadebiutować. Wiele osób próbuje pisać, jest duża konkurencja. Prawda jest taka, że większości pisarzy norweskich jest bardzo trudno się utrzymać z pisania. Miałem dużo szczęścia, bo pod 10 lat żyję tylko z pisania książek. A większość autorów ma inną pracę i pisze dodatkowo.
Powieść "Śnieg przykryje śnieg" nie jest typowym skandynawskim kryminałem, pod pewnymi względami bardziej przypomina powieść psychologiczną. Porusza w niej pan problem relacji rodzinnych, dojrzewania do podjęcia życiowych decyzji oraz angażowania się w związki. Wątek samobójstwa schodzi tak jakby na dalszy plan. Czy takie było założenie na początku czy wyszło to w trakcie pisania?
Kiedy zaczynam pisać książkę i chcę by była ona dobra, to prawie zawsze zdarza się coś takiego, co sprawia, że trochę zmieniam kierunek, co zabiera mnie w inną stronę. Tak było też w tym przypadku. Kiedy zaczynałem pisać, planowałem, że będzie to opowieść o dwóch braciach i o zagadce śmierci jednego z nich. Drugi próbuje wyjaśnić, dlaczego jego brat umarł. Ale nagle pojawiła się ni stąd ni zowąd Mona, W ogóle nie myślałem o tej postaci, pisząc książkę. I nagle okazuje się jeszcze, że Mona ma małego synka, nagle też pojawia się także wujek Rein. Nie planowałem tego, żadnej z tych postaci, żadnego z tych wątków. To sprawiło, że zmieniłem jakby perspektywę. I ostatecznie ta historia jest w dużo mniejszym stopniu powieścią kryminalną niż początkowo wydawało się, że będzie. Myślę, że ostatecznie jest to powieść o miłości, ale także opowieść o akceptowaniu czy próbie zaakceptowania tego, kim jesteśmy i o takiej najdłuższej podróży, jaką człowiek odbywa. Taką najdłuższą podróżą jest podróż z powrotem do domu. Myślę, że tak naprawdę są dwie szkoły pisania. Jedna to jest taka, w której chcemy dotrzeć do konkretnego punktu i mamy mapę. A druga to taka, że chcemy dotrzeć do danego punktu, ale nie używamy mapy. Ja piszę w ten drugi sposób, nie używam mapy.
W powieści porusza pan także temat silnej więzi między braćmi, którzy byli nieodłączni. Czy ma pan brata? I czy inspiracje czerpał pan ze swojego życia?
Tak, mam brata. Ale to co napisałem w książce, to takie myślenie życzeniowe. Coś, o czym zawsze marzyłem, a czego tak naprawdę nigdy nie miałem. Bo mój brat jest o 14 lat starszy ode mnie. Tak naprawdę przez całe dzieciństwo tęskniłem i marzyłem o tym, żeby mieć brata w moim wieku i z nim dorastać. A tymczasem on był dużo starszy, kiedy miałem 10 lat, ożenił się i wyprowadził się z domu, więc tak naprawdę nigdy z tym bratem nie dorastałem. Teraz jesteśmy sobie bardzo bliscy, ale to się wydarzyło kiedy miałem ponad 20 lat. Wtedy można powiedzieć, że staliśmy się prawdziwymi braćmi. Natomiast jako dziecko bardzo tęskniłem za tym, żeby mieć kogoś takiego bliskiego, z którym mógłbym porozmawiać. Oczywiście mój brat był dla mnie bohaterem. To zwykle tak jest, że starszy brat dla młodszego jest bohaterem. Ale nie mieliśmy takiego bliskiego kontaktu. On mnie wiele nauczył, pokazał mi muzykę, mówił, czego mam słuchać, a czego nie powinienem. Ale było wiele spraw, o które chciałbym go wtedy zapytać, ale nie mogłem z powodu dużej różnicy wieku.
We wspomnianej powieści jest mocny opis zabicia i rozbiórki świni. Czy ma pan doświadczenia w tej dziedzinie?
Tak, już od początku pobytu w Polsce czekałem, aż ktoś zapyta mnie właśnie o tę scenę zabicia świń przez Dana. Jesteś pierwszą dziennikarką, która mnie o to pyta. Dziękuję za to pytanie. Kiedy dorastałem, gdzieś tak do wieku 13-14 lat, moja rodzina zawsze hodowała dwie świnie. Trzymaliśmy je jako źródło pożywienia. W Norwegii prawie wszyscy, którzy mieszkali na wsi, hodowali świnie. I na początku grudnia zawsze odbywał się ubój tych świń. Oczywiście, kiedy byłem mały, nie pozwalano mi patrzeć. Ale czasami coś tam podpatrzyłem. Widziałem, jak strzelano świniom prosto w głowę. Także ten moment, w którym były wyciągane z obory, był straszny, bo one bardzo głośno kwiczały. W końcu znajdowały się na podwórku i tam je zabijano. A potem widziałem, jak wisiały głową w dół, z wnętrznościami na wierzchu. To było coś, co oczywiście mi się nie podobało, co było trudne. Ale z drugiej strony jemy mięso, pochodzi ono od zwierząt, które kiedyś były żywe. W pewnym momencie zrozumiałem, że tak po prostu musi być. Dzisiaj pewnie wiele dzieci nie wie, skąd się bierze mięso. Może myślą, że pochodzi z supermarketów. Ale w rzeczywistości taka jest prawda. Tak wygląda rzeczywistość.
Miejscowość Skogli, w której rozgrywa się akcja powieści, jest fikcyjna. Czy ma swój pierwowzór w rzeczywistości?
Tak, ta wioska Skogli ma swój pierwowzór. Jest nim miejscowość, w której sam dorastałem. Nazywa się dość podobnie - Granli. I rzeczywiście jej wygląd, patrząc z zewnątrz, jest bardzo podobny do Skogli. Natomiast taką moją ambicją było wymyślenie, stworzenie takiej typowej norweskiej wioski. Wyobraźmy sobie Norwegię jako tort. Chciałem stworzyć taki kawałek tortu, który kiedy się go wyjmie, to on będzie smakował tak samo w całej Norwegii. Chciałem stworzyć taki obraz uniwersalny małej norweskiej wioski.
Miejscowość ta pojawia się także w zbiorze opowiadań "W drodze do domu. Opowieści wigilijne z Norwegii". Czemu wybrał sobie pan właśnie to miejsce dla dwóch książek?
Tak naprawdę nie wybrałem tego miejsca jako scenerii dwóch książek, ale wszystkich książek, które piszę. I często norwescy dziennikarze zadają mi to pytanie i trochę mnie ono denerwuje. Bo nie zadają tego samego pytania autorom, którzy umieszczają akcję swoich książek w tym samym dużym mieście. Ale o tę wioskę rzeczywiście mnie pytają. Kiedy zaczynałem pisać, jedną z takich ważnych dla mnie inspiracji był William Faulkner, który akcję wszystkich swoich książek osadził w tym samym miejscu. I pomyślałem sobie: "a dlaczego nie? Ja też mogę to zrobić. Mogę wymyślić takie miejsce i znajdę w nim wszystko, czego będę potrzebował w swoich książkach". Ponieważ jest to miejsce fikcyjne, choć oparte na prawdziwym, to jeśli czegoś w nim nie znajdę, to będę mógł sobie to wymyślić. Jeśli coś, czego potrzebuję, jeszcze nie było w tej wiosce, to sobie po prostu to stworzę. Kiedy zaczynałem pisać, to myślałem, że Norwegia i te wszystkie miejsca, które znam, nie będą interesujące dla nikogo, że ludzie nie będą chcieli o nich czytać. Myślałem sobie o tym, że te książki będą we Francji czy we Włoszech czy jakimś innym egzotycznym miejscu. Ale dopiero, kiedy przyszło mi do głowy, że powinienem pisać o fikcyjnych miejscach, ale opartych na tych, które dobrze znam, od dzieciństwa, to dopiero wtedy tak naprawdę odnalazłem swój głos jako pisarz. Myślę, że taka moja rada dla początkujących polskich pisarzy, mogłaby brzmieć: piszcie o tym, co dobrze znacie.
Jest pan miłośnikiem motoryzacji. Woli pan samochody zabytkowe czy sportowe?
Myślę, że każdy człowiek przy zdrowych zmysłach woli stare, zabytkowe samochody niż nowe sportowe. Bo w tych nowych nie ma żadnej tajemnicy, żadnego romansu, żadnego suspensu. One wszystkie wyglądają tak samo. Dzisiejszy samochód jest po prostu samochodem. I wiem, że pewnie to brzmi, jakbym sam miał ze sto lat, ale rzeczywiście dla mnie dobry samochód, to jest coś więcej niż samochód. To jest wehikuł czasu.
Jaki jest pana ulubiony model samochodu?
W domu mamy w tej chwili trzy samochody. Dwa z nich to są japońskie śmieci, jak je nazywam. To są dobre japońskie samochody, które zawsze mnie dowiozą z punktu A do punktu B. Jednak moim ukochanym samochodem jest chevrolet pickup z 72 roku. Wygląda jak stary grat, ma ponad 40 lat, ale myślę, że przeżyje mnie. Zresztą nawet powiedziałem swojej żonie, że chcę, by pochowano mnie w tym samochodzie. Ale nie sądzę, żeby spełniła moje ostatnie życzenie. W każdym razie on wygląda okropnie, ale w samochodzie nie chodzi o jego wygląd, tylko o to, żeby był wierny i żeby jeździł bez końca, zawsze. Jazda tym samochodem, chevroletem, daje mi ogromną przyjemność. Kiedy nim jeżdżę, to często słyszę, o to ten pisarz, który jeździ tym starym zardzewiałym gratem. Ale dla mnie to jest coś więcej niż tylko jeżdżenie samochodem. To sposób podróżowania. Nie chodzi tylko o dotarcie z punktu A do punktu B. Bardziej chodzi o to, żeby być w drodze. To jest sens podróżowania.
Czemu do swojej powieści wybrał pan właśnie volvo amazon jako samochód, który odgrywa ważną rolę w rodzinie Kaspersenów?
Kiedy dorastałem, to mój szwagier, bardzo przystojny, zawsze mówiłem, że to jest taki norweski James Dean, mąż młodszej z moich dwóch sióstr, która jest ode mnie i tak 20 lat starsza, zawsze jeździł szwedzkimi samochodami. Volvo Amazon to był taki substytut Cadillaca czy Chevroleta. Wtedy amerykańskie samochody były bardzo drogie. Nie było nikogo na nie stać, ale amazon był prawie jak amerykański samochód. I też wyglądał pięknie.
Którą ze swoich książek uważa pan za najlepszą? I którą poleciłby pan swoim polskim fanom?
To jest pytanie, na które nie jestem w stanie odpowiedzieć. To trochę tak, jakbyś mnie zapytała, czy wolę moją córkę czy mojego syna. I oczywiście mój syn jest moim pierworodnym. I myślę, że zawsze istnieje jakaś szczególna więź między rodzicem a pierwszym dzieckiem. Ale córkę kocham równie mocno jak syna. "Śnieg przykryje śnieg" to jest pierwsza książka, która się ukazuje w Polsce, więc pewnie poleciłbym właśnie ją. Zresztą w Norwegii ukazało się już około 20 książek, jeśli liczyć wszystkie. I nadal "Śnieg przykryje śnieg" jest najbardziej znana z moich powieści. Jest to książka, dzięki której nadal podróżuję po świecie, bo ona się ukazuje w kolejnych krajach. Myślę, że to jest książka, od której warto zacząć, jeśli chce się poznać moją twórczość.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad mogłam przeprowadzić podczas kolacji zorganizowanej przez wydawnictwo Smak Słowa. Jest to świetny pomysł na poznanie autora, zdecydowanie lepszy niż tradycyjne spotkanie autorskie. Podczas spotkania była tłumaczka, która służyła pomocą.
Fot. Karolina Szmytko |
Było bardzo kameralnie, oprócz mnie, była jeszcze Agnieszka Tatera. Trochę się dziwię, że inni blogerzy z Warszawy nie przybyli. Jest czego żałować ;)
Fot. Karolina Szmytko |
Można było sobie zrobić zdjęcie z autorem:
Fot. Karolina Szmytko |
Nie mogło zabraknąć także autografu na nowiutkim wydaniu książki (wcześniej czytałam prebooka):
Fot. Wiki |
Mam nadzieję, że to nie ostatnie tego typu spotkanie, w którym będę mogła uczestniczyć. Zachęcam także do przeczytania książki "Śnieg przykryje śnieg", o której napisałam tutaj.
Ależ zazdroszczę takiego wspaniałego spotkania. Gdybym tylko mogła, na pewno bym przybyła. Ile ciekawych rzeczy dowiedziałam się o autorze.
OdpowiedzUsuńMoże następnym razem dasz radę przybyć :) Rozumiem, że osobom z innych miast trudno byłoby pojawić się na spotkaniu w środku tygodnia.
UsuńGratuluję ciekawego spotkania, interesującego wywiadu, pytania, którym ubiegłaś poprzedników i zawoalowanego komplementu od samego autora :) :) :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, nie przypuszczałam nawet, że autorowi tak to pytanie się spodoba :)
UsuńBardzo fajny pomysł na spotkanie z autorem. Kolacja jest zdecydowanie mniej oficjalna i bardziej przyjazna dla obydwu stron niż zwykłe spotkanie autorskie. :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą :)
UsuńNiezwykle interesujący wywiad i niezwykle fascynująca osobowość. Fajnie by było jakby autor faktycznie pokusiła się o napisanie książki, w której akcja rozgrywałaby się z Zakopanem, a w tle pojawiałby się i Adam Małysz i Kamil Stoch :) Już w głowie rozrysowała mi się fabuła :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Też myślę, że mogłoby być to interesujące. To może sama coś napiszesz, skoro masz już pomysł? Jestem bardzo ciekawa jaki :)
UsuńByłyście tylko wy dwie? No to faktycznie dziwnie. Gdybym miała bliżej, nawet bym się nie zastanawiała.
OdpowiedzUsuńRozbroiłaś mnie tym pytaniem o świnie. Nie wpadłabym na to, żeby je zadać (i jak widzę, nie tylko ja). :p
Gratuluję wywiadu!
Tak, tylko we dwie. Miała być jeszcze jednak blogerka, spóźniona, ale nie przyszła w ogóle. Sama się zdziwiłam. Podobno zaprosili 15 osób... Wiem, że byś przyszła :)
UsuńByłam ciekawa, bo był bardzo dokładny ten opis, więc autor musiał to widzieć albo się konsultować :P
Dziękuję :)
Niesamowite spotkanie:) zazdroszczę, to musiało być wspaniałe uczucie tak na żywo porozmawiać z takim ciekawym człowiekiem:)
OdpowiedzUsuńOj tak, wspaniałe uczucie, to spotkanie zapamiętam na długo :)
UsuńWpadam dosłownie na chwilkę. Wywiad przeczytam później.
OdpowiedzUsuńZAPRASZAM NA KONKURS!!!
http://monweg.blog.onet.pl/2015/01/22/robie-konkurs-bo-moge/
Dziękuję za zaproszenie :)
UsuńWspaniałe spotkanie i wywiad. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńWiki gratuluję Ci spotkania i jakże ciekawego wywiadu! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń