"Mówiąc Inaczej" Pauliny Mikuły to książka, która miała pokazać, jak "pisać i mówić, żeby się nie pogubić".
Język polski dostarcza wielu problemów nie tylko obcokrajowcom, lecz także rodzimym użytkownikom. Jest wiele zasad, które z pozoru wydają się nielogiczne, a tak naprawdę wynikają z historycznych uwarunkowań oraz wyjątków, których trzeba się nauczyć na pamięć. Niestety jest też sporo wyrazów, których znaczenie jest mylone, przez co wynikają zabawne sytuacje oraz wyrazów modnych, które są zupełnie niepotrzebne. I właśnie z językiem polskim próbuje zmierzyć się Paulina Mikuła, autorka vloga i książki "Mówiąc Inaczej".
"Mówiąc Inaczej" to nietypowy poradnik językowy, stworzony przez vlogerkę, która stara się rozwiać wątpliwości językowe w sposób przystępny i zabawny. Książka została podzielona na 9 rozdziałów, z których każdy poświęcony jest innej grupie zagadnień. Paulina zajmuje się m.in. językiem potocznym, wulgaryzmami, związkami frazeologicznymi, ortografią i interpunkcją, a także zapożyczeniami i regionalizmami.
W rozdziale "Z czym Polacy mają największy problem?" autorka pokazuje, z czym sobie nie radzimy, jeśli chodzi o język polski. Polacy mają wiele językowych problemów, z czym się akurat zgadzam. Jednak w książce zostały omówione tylko te najczęstsze, najbardziej rażące błędy. I tu pojawił się pierwszy problem, który dotyczący błędów leksykalnych, polegających na użyciu wyrażeń składających się z wyrazów mających to samo lub bardzo podobne znaczenie. Chodzi o pleonazmy (konstrukcje podrzędno-nadrzędne, np. okres czasu) i tautologie (konstrukcje współrzędne, np. stan i kondycja). Okazuje się, że Paulina jest bardzo liberalna. I nie każdą tego typu konstrukcję uważa za błąd, dlatego gdy ich używa, w nawiasie podkreśla, że to tautologia zamierzona. Nie zmienia to faktu, że pisze i mówi niepoprawnie, a skoro chce pouczać innych, to nie powinna tak robić. Szczególnie upodobała sobie konstrukcję "tylko i wyłącznie". I do tego pokrętnie się tłumaczy: niekiedy tautologia jest potrzebna. (...) Tylko i wyłącznie ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało, brzmi dobitniej niż: Tylko ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało albo Wyłącznie ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało. Bzdura - albo "tylko" albo "wyłącznie". Nie zapamiętujcie tej niepoprawnej konstrukcji, na pewno nie będzie to mile widziane chociażby w szkole. Idąc takim tokiem myślenia, dobitniej brzmi "bo dlatego że" (albo "bo" albo "dlatego że") lub "w każdym bądź razie" (kontaminacja - w każdym razie + bądź co bądź). To także błędy.
W rozdziale "Język potoczny" autorka wspomina o błędach popełnianych przez polityków. Jej zdaniem również tutaj należy zachować dystans i zdroworozsądkowe podejście do sprawy, dlatego proponowałabym rozliczać polityków głównie z ich działalności politycznej, a nie kompetencji językowej, której większość Polaków zwyczajnie nie ma. Niestety nie mogę się z tym zgodzić. Można nie mieć kompetencji zawodowych, np. do uczenia w szkole, ale nie kompetencji językowej. Czym jest bowiem kompetencja językowa? Według Encyklopedii PWN: kompetencja językowa to zdolność do odpowiedniego (stosownego) zachowania się językowego, komunikacyjnego czy ogólnie kulturowego. (...) wraz z kompetencją komunik. (zdolnością posługiwania się językiem odpowiednio do sytuacji i kontekstu społ.) kompetencja językowa tworzy wiedzę językową człowieka. Na podstawie tej definicji, każdy z nas ma kompetencje językowe, które wyniósł ze szkoły. Błędy językowe wspomnianych polityków wynikają raczej z lenistwa czy niedbalstwa. Poza tym wcale nie trzeba kończyć Wydziału Polonistyki, by mówić poprawnie. A politycy czy osoby występujące przed kamerami powinny dbać o język, ponieważ niejednokrotnie stawiane są za wzór. Niektórzy uważają, że skoro tak mówią w telewizji, to tak jest poprawnie.
Rozdział "Wulgaryzmy" jest moim zdaniem zbędny. I tak każdy zna przekleństwa i wulgaryzmy, więc uczenie ich mija się z celem. Być może autorka chciała zabłysnąć, jakie zna słownictwo. Jednak, jak sama nazwa wskazuje, łaciny podwórkowej można nauczyć się na podwórku, niepotrzebne są do tego poradniki. Tymczasem Paulina podaje definicję jednego z wulgaryzmów (podpowiedź: czasownik na p), do którego dodała różne przedrostki (typu od, o, s, u), dzięki czemu wyszło ponad 20 różnych znaczeń. Pokazuje to, jak te słowa zubożają język. Wystarczy używać jednego wulgaryzmu z różnymi przedrostkami i nie trzeba znać innych czasowników. Podobnie ma się ze słowem na k, które w zależności od miejsca w zdaniu, ma inny wydźwięk. Jednak najbardziej irytujące jest stosowanie go jako przecinek. Paulina ma jednak inne zdanie na ten temat. Uważa, że wulgaryzmy są potrzebne, mają moc terapeutyczną. Co więcej, dama nie używa wulgaryzmów zamiast przecinków. Nie zastępuje nimi namiętnie dowolnej części mowy. Doskonale wie, kiedy i gdzie wstawić wulgaryzm, aby nie oburzał rozmówcy, lecz był oznaką silnych emocji, które nią zawładnęły. A czasem był niczym wisienka na torcie, dzięki której wypowiedź staje się wyraźna, dobitna i na długo zapada w pamięć odbiorców. Niestety mam odmienne zdanie - prawdziwa dama nie przeklina. Niezależnie od sytuacji.
Z rozdziału "Ortografia" można dowiedzieć się, że dobry polonista wcale nie musi znać ortografii. Ta śmiała teoria została wypowiedziana przez nauczycielkę polskiego Pauliny i bardzo przypadła Jej do gustu. Jednak ja nie wyobrażam sobie polonisty, uczącego dzieci i młodzież, piszącego artykuły albo redagującego książki i jednocześnie popełniającego błędy ortograficzne. Gdybym spotkała się z takim przypadkiem, zaczęłabym się wtedy zastanawiać, jak uzyskał tytuł magistra. Natomiast Paulina twierdzi, że język polski to nie tylko ortografia. Czy aby być fenomenalnym pisarzem trzeba znać ortografię? Nie, tekst daje się do korekty i resztę ma się w nosie. Z tym, że korektor też filologię polską musiał skończyć, tak jak ów polonista, który ortografii znać nie musi. Co więcej, podważa wiedzę osób, które biorą udział w konkursach ortograficznych. Świadczy o tym zdanie: jestem przekonana, że ludzie zwyczajnie strzelają, biorąc udział w tych wszystkich ortograficznych konkursach. Wygra ten, kto ustrzeli najwięcej. Zupełnie tego nie rozumiem, o ile w testach można strzelać, to podczas dyktanda, straciłoby się bardzo dużo czasu na taką metodę i efekty nie byłyby zadowalające.
Wyzwaniem jest rozdział "Problemy przez wielkie p". Niestety znowu muszę się przyczepić. Podczas gdy regionalizmy zostały omówione ciekawie, to z zapożyczeniami wyszło już zdecydowanie gorzej. Bowiem wkradł się błąd merytoryczny przy omawianiu zapożyczeń z angielskiego. "After" (impreza wstępna poprzedzająca imprezę główną), "bifor" (impreza odbywająca się po imprezie głównej). A przecież after oznacza "po", a before - "przed". Powinno być więc odwrotnie - biforek, impreza główna i afterek. I choć nie mam kompetencji językowej z angielskiego (według autorki), to ten błąd wyłapałam. Zastanawiam się tylko, czemu przeoczyło go dwóch korektorów i jeden konsultant naukowy. Podobnie nie mogę się zgodzić, że facebookowe "lajk" nie ma polskiego odpowiednika. Można go nazwać "polubienie" od - lubię to!, zaś "lajkować" - to "polubić". Z kolei korporacyjny "deadline" można zastąpić "ostatecznym terminem". Być może bardziej opisowo, ale po polsku. Nie dajmy się zwariować tymi anglicyzmami. Bo dojdzie do tego, że w naszych wypowiedziach co drugie słowo będzie angielskie.
Oczywiście nie wszystko w tej książce jest złe, jak choćby rozdziały dotyczące związków frazeologicznych, interpunkcji oraz granic języka. Najbardziej zainteresował mnie rozdział "Dobra dykcja to podstawa". Paulina wspomina w nim o zajęciach z emisji głosu, które są prowadzone w ramach specjalizacji medialnej. Niestety ich nie miałam, ponieważ skończyłam specjalizację wydawniczo-edytorską. Okazuje się, że to bardzo ciekawy przedmiot. I można się z niego wiele dowiedzieć o swoim sposobie mówienia. I choć z moją dykcją jest raczej wszystko w porządku, to chciałabym wiedzieć, nad czym ewentualnie powinnam popracować.
Na koniec autorka zamieściła kilka ćwiczeń i testów, dzięki którym można sprawdzić swoją (nowo zdobytą) wiedzę. Można je zrobić także przed lekturą książki, co też zrobiłam. Dodatkowo, po każdym rozdziale są przedstawione złote myśli Pauliny, które warto zapamiętać. Można je także wyciąć i powiesić nad łóżkiem (na kartce narysowane są nożyczki). Jedna z nich mówi: nie należy informować nikogo wprost o tym, że popełnił błąd językowy. Jedyne, co wypada zrobić, to w swojej wypowiedzi użyć słowa w poprawnej formie. To będzie delikatna sugestia dla interlokutora, że powiedział coś nie tak. Natomiast zdarza Jej się w programie powiedzieć na kogoś wieśniak. Słowo wieśniak nie oznacza już dziś mieszkańca wsi, lecz osobę niewykształconą, nieobytą, niekulturalną, chamską i zachowującą się prostacko. Wniosek, jaki mi się wysunął: nie należy nikogo poprawiać, bo to niekulturalne, ale mówienie na kogoś wieśniak jest OK, gdyż to słowo ma teraz inne znaczenie. Pokrętna logika.
Paulina Mikuła odniosła sukces na YouTubie, na którym prowadzi swój vlog "Mówiąc Inaczej" (obejrzałam kilka odcinków z ciekawości, spodobał mi się ten o poznańskich regionalizmach). Ma liczne grono odbiorców, ponieważ potrafi ich zainteresować tematem. Podobno dostaje także maile z prośbą o pomoc w językowych dylematach. I to jej się chwali, że promuje język polski. Niestety efekt końcowy, w postaci książki, nie do końca mi się podoba. I nie przemawia przeze mnie zazdrość, że jej się udało zaistnieć, gdyż takich aspiracji nigdy nie miałam, a tym bardziej nie czułam powołania do pouczania ludzi. Z tego względu na studiach nie wybrałam specjalizacji nauczycielskiej. Moje jedyne doświadczenia w tej materii to pomoc koleżankom z roku w nauce gramatyki historycznej i łaciny. Napisałam także artykuł o języku polskim, który zubożają wyraz modne i zapożyczenia (klik) - ma ponad 60 tys. odsłon. I to na razie koniec mojej działalności w tym kierunku. Jednak osoba, które ma aspiracje do udzielania porad językowych, powinna bardziej zwracać uwagę na swoją poprawność.
Muszę przyznać, że jeszcze żadna książka nie wywołała we mnie tylu emocji. Mam w stosunku do niej mieszane uczucia. Z jednej strony jest napisana przystępnym, miejscami zabawnym, językiem i czyta się ją szybko, z drugiej - jedne zasady językowe podobają się autorce, a inne nie, dlatego trochę je łamie lub omija. Co więcej, autorka używa kolokwializmów i slangu miejskiego - m.in. "spinać poślady". Owszem język potoczny jest potrzebny, bez niego nasze wypowiedzi byłyby sztuczne. Jednak są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Tak można mówić wśród znajomych, a nie do odbiorców w różnym wieku, na forum publicznym, jakim jest niewątpliwie Internet, bo po prostu mogą się poczuć urażeni. Tak jak jeden z subskrybentów, który przestał śledzić kanał Pauliny po tym jak powiedziała, że "miała pełne gacie". I wcale mu się nie dziwię. Trzeba szanować swoich widzów.
Na szczęście autorka nie pretenduje do miana eksperta od języka. Jak tłumaczy w zakończeniu: nie nazywajcie mnie ekspertem od języka, bo nim nie jestem. Nie nazywajcie mnie Miodkiem w spódnicy czy Bralczykiem z cyckami, bo stawianie mnie z wybitnymi językowcami jest sporym nadużyciem. I z tym się muszę zgodzić. Człowiek uczy się całe życie, język ewoluuje, a zasady się zmieniają (np. dawniej mówiło się "wziąść", teraz "wziąć", a partykułę "nie" z imiesłowami przymiotnikowymi pisało się osobno, dziś pisze się razem!). Dlatego warto być na bieżąco, a w razie wątpliwości sięgać do słowników (także tych internetowych) lub pytać ekspertów, którzy służą radą. Warto też śledzić komunikaty Rady Języka Polskiego. Dzięki temu będziemy mówić i pisać bezbłędnie.
Moim zdaniem "Mówiąc Inaczej" nie jest książką dla polonistów, bo może wywołać w nich podobne negatywne emocje co we mnie (konsultowałam swoje wątpliwości z przyjaciółką ze studiów i ma takie samo zdanie jak ja). Nie powinni jej czytać także obcokrajowcy uczący się języka polskiego, bo nabiorą złych nawyków. Mogą ją przeczytać ludzie niezwiązani z językoznawstwem oraz miłośnicy vloga Pauliny Mikuły, ale pod warunkiem, że podejdą do niej z dużym dystansem. Niestety nie wszystko, co pisze autorka, jest godne naśladowania. Ale warto wyrobić sobie własne zdanie na temat tej książki, gdyż każdemu podoba się co innego.
Język polski dostarcza wielu problemów nie tylko obcokrajowcom, lecz także rodzimym użytkownikom. Jest wiele zasad, które z pozoru wydają się nielogiczne, a tak naprawdę wynikają z historycznych uwarunkowań oraz wyjątków, których trzeba się nauczyć na pamięć. Niestety jest też sporo wyrazów, których znaczenie jest mylone, przez co wynikają zabawne sytuacje oraz wyrazów modnych, które są zupełnie niepotrzebne. I właśnie z językiem polskim próbuje zmierzyć się Paulina Mikuła, autorka vloga i książki "Mówiąc Inaczej".
"Mówiąc Inaczej" to nietypowy poradnik językowy, stworzony przez vlogerkę, która stara się rozwiać wątpliwości językowe w sposób przystępny i zabawny. Książka została podzielona na 9 rozdziałów, z których każdy poświęcony jest innej grupie zagadnień. Paulina zajmuje się m.in. językiem potocznym, wulgaryzmami, związkami frazeologicznymi, ortografią i interpunkcją, a także zapożyczeniami i regionalizmami.
W rozdziale "Z czym Polacy mają największy problem?" autorka pokazuje, z czym sobie nie radzimy, jeśli chodzi o język polski. Polacy mają wiele językowych problemów, z czym się akurat zgadzam. Jednak w książce zostały omówione tylko te najczęstsze, najbardziej rażące błędy. I tu pojawił się pierwszy problem, który dotyczący błędów leksykalnych, polegających na użyciu wyrażeń składających się z wyrazów mających to samo lub bardzo podobne znaczenie. Chodzi o pleonazmy (konstrukcje podrzędno-nadrzędne, np. okres czasu) i tautologie (konstrukcje współrzędne, np. stan i kondycja). Okazuje się, że Paulina jest bardzo liberalna. I nie każdą tego typu konstrukcję uważa za błąd, dlatego gdy ich używa, w nawiasie podkreśla, że to tautologia zamierzona. Nie zmienia to faktu, że pisze i mówi niepoprawnie, a skoro chce pouczać innych, to nie powinna tak robić. Szczególnie upodobała sobie konstrukcję "tylko i wyłącznie". I do tego pokrętnie się tłumaczy: niekiedy tautologia jest potrzebna. (...) Tylko i wyłącznie ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało, brzmi dobitniej niż: Tylko ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało albo Wyłącznie ja ponoszę odpowiedzialność za to, co się stało. Bzdura - albo "tylko" albo "wyłącznie". Nie zapamiętujcie tej niepoprawnej konstrukcji, na pewno nie będzie to mile widziane chociażby w szkole. Idąc takim tokiem myślenia, dobitniej brzmi "bo dlatego że" (albo "bo" albo "dlatego że") lub "w każdym bądź razie" (kontaminacja - w każdym razie + bądź co bądź). To także błędy.
W rozdziale "Język potoczny" autorka wspomina o błędach popełnianych przez polityków. Jej zdaniem również tutaj należy zachować dystans i zdroworozsądkowe podejście do sprawy, dlatego proponowałabym rozliczać polityków głównie z ich działalności politycznej, a nie kompetencji językowej, której większość Polaków zwyczajnie nie ma. Niestety nie mogę się z tym zgodzić. Można nie mieć kompetencji zawodowych, np. do uczenia w szkole, ale nie kompetencji językowej. Czym jest bowiem kompetencja językowa? Według Encyklopedii PWN: kompetencja językowa to zdolność do odpowiedniego (stosownego) zachowania się językowego, komunikacyjnego czy ogólnie kulturowego. (...) wraz z kompetencją komunik. (zdolnością posługiwania się językiem odpowiednio do sytuacji i kontekstu społ.) kompetencja językowa tworzy wiedzę językową człowieka. Na podstawie tej definicji, każdy z nas ma kompetencje językowe, które wyniósł ze szkoły. Błędy językowe wspomnianych polityków wynikają raczej z lenistwa czy niedbalstwa. Poza tym wcale nie trzeba kończyć Wydziału Polonistyki, by mówić poprawnie. A politycy czy osoby występujące przed kamerami powinny dbać o język, ponieważ niejednokrotnie stawiane są za wzór. Niektórzy uważają, że skoro tak mówią w telewizji, to tak jest poprawnie.
Rozdział "Wulgaryzmy" jest moim zdaniem zbędny. I tak każdy zna przekleństwa i wulgaryzmy, więc uczenie ich mija się z celem. Być może autorka chciała zabłysnąć, jakie zna słownictwo. Jednak, jak sama nazwa wskazuje, łaciny podwórkowej można nauczyć się na podwórku, niepotrzebne są do tego poradniki. Tymczasem Paulina podaje definicję jednego z wulgaryzmów (podpowiedź: czasownik na p), do którego dodała różne przedrostki (typu od, o, s, u), dzięki czemu wyszło ponad 20 różnych znaczeń. Pokazuje to, jak te słowa zubożają język. Wystarczy używać jednego wulgaryzmu z różnymi przedrostkami i nie trzeba znać innych czasowników. Podobnie ma się ze słowem na k, które w zależności od miejsca w zdaniu, ma inny wydźwięk. Jednak najbardziej irytujące jest stosowanie go jako przecinek. Paulina ma jednak inne zdanie na ten temat. Uważa, że wulgaryzmy są potrzebne, mają moc terapeutyczną. Co więcej, dama nie używa wulgaryzmów zamiast przecinków. Nie zastępuje nimi namiętnie dowolnej części mowy. Doskonale wie, kiedy i gdzie wstawić wulgaryzm, aby nie oburzał rozmówcy, lecz był oznaką silnych emocji, które nią zawładnęły. A czasem był niczym wisienka na torcie, dzięki której wypowiedź staje się wyraźna, dobitna i na długo zapada w pamięć odbiorców. Niestety mam odmienne zdanie - prawdziwa dama nie przeklina. Niezależnie od sytuacji.
Z rozdziału "Ortografia" można dowiedzieć się, że dobry polonista wcale nie musi znać ortografii. Ta śmiała teoria została wypowiedziana przez nauczycielkę polskiego Pauliny i bardzo przypadła Jej do gustu. Jednak ja nie wyobrażam sobie polonisty, uczącego dzieci i młodzież, piszącego artykuły albo redagującego książki i jednocześnie popełniającego błędy ortograficzne. Gdybym spotkała się z takim przypadkiem, zaczęłabym się wtedy zastanawiać, jak uzyskał tytuł magistra. Natomiast Paulina twierdzi, że język polski to nie tylko ortografia. Czy aby być fenomenalnym pisarzem trzeba znać ortografię? Nie, tekst daje się do korekty i resztę ma się w nosie. Z tym, że korektor też filologię polską musiał skończyć, tak jak ów polonista, który ortografii znać nie musi. Co więcej, podważa wiedzę osób, które biorą udział w konkursach ortograficznych. Świadczy o tym zdanie: jestem przekonana, że ludzie zwyczajnie strzelają, biorąc udział w tych wszystkich ortograficznych konkursach. Wygra ten, kto ustrzeli najwięcej. Zupełnie tego nie rozumiem, o ile w testach można strzelać, to podczas dyktanda, straciłoby się bardzo dużo czasu na taką metodę i efekty nie byłyby zadowalające.
Wyzwaniem jest rozdział "Problemy przez wielkie p". Niestety znowu muszę się przyczepić. Podczas gdy regionalizmy zostały omówione ciekawie, to z zapożyczeniami wyszło już zdecydowanie gorzej. Bowiem wkradł się błąd merytoryczny przy omawianiu zapożyczeń z angielskiego. "After" (impreza wstępna poprzedzająca imprezę główną), "bifor" (impreza odbywająca się po imprezie głównej). A przecież after oznacza "po", a before - "przed". Powinno być więc odwrotnie - biforek, impreza główna i afterek. I choć nie mam kompetencji językowej z angielskiego (według autorki), to ten błąd wyłapałam. Zastanawiam się tylko, czemu przeoczyło go dwóch korektorów i jeden konsultant naukowy. Podobnie nie mogę się zgodzić, że facebookowe "lajk" nie ma polskiego odpowiednika. Można go nazwać "polubienie" od - lubię to!, zaś "lajkować" - to "polubić". Z kolei korporacyjny "deadline" można zastąpić "ostatecznym terminem". Być może bardziej opisowo, ale po polsku. Nie dajmy się zwariować tymi anglicyzmami. Bo dojdzie do tego, że w naszych wypowiedziach co drugie słowo będzie angielskie.
Oczywiście nie wszystko w tej książce jest złe, jak choćby rozdziały dotyczące związków frazeologicznych, interpunkcji oraz granic języka. Najbardziej zainteresował mnie rozdział "Dobra dykcja to podstawa". Paulina wspomina w nim o zajęciach z emisji głosu, które są prowadzone w ramach specjalizacji medialnej. Niestety ich nie miałam, ponieważ skończyłam specjalizację wydawniczo-edytorską. Okazuje się, że to bardzo ciekawy przedmiot. I można się z niego wiele dowiedzieć o swoim sposobie mówienia. I choć z moją dykcją jest raczej wszystko w porządku, to chciałabym wiedzieć, nad czym ewentualnie powinnam popracować.
Na koniec autorka zamieściła kilka ćwiczeń i testów, dzięki którym można sprawdzić swoją (nowo zdobytą) wiedzę. Można je zrobić także przed lekturą książki, co też zrobiłam. Dodatkowo, po każdym rozdziale są przedstawione złote myśli Pauliny, które warto zapamiętać. Można je także wyciąć i powiesić nad łóżkiem (na kartce narysowane są nożyczki). Jedna z nich mówi: nie należy informować nikogo wprost o tym, że popełnił błąd językowy. Jedyne, co wypada zrobić, to w swojej wypowiedzi użyć słowa w poprawnej formie. To będzie delikatna sugestia dla interlokutora, że powiedział coś nie tak. Natomiast zdarza Jej się w programie powiedzieć na kogoś wieśniak. Słowo wieśniak nie oznacza już dziś mieszkańca wsi, lecz osobę niewykształconą, nieobytą, niekulturalną, chamską i zachowującą się prostacko. Wniosek, jaki mi się wysunął: nie należy nikogo poprawiać, bo to niekulturalne, ale mówienie na kogoś wieśniak jest OK, gdyż to słowo ma teraz inne znaczenie. Pokrętna logika.
Paulina Mikuła odniosła sukces na YouTubie, na którym prowadzi swój vlog "Mówiąc Inaczej" (obejrzałam kilka odcinków z ciekawości, spodobał mi się ten o poznańskich regionalizmach). Ma liczne grono odbiorców, ponieważ potrafi ich zainteresować tematem. Podobno dostaje także maile z prośbą o pomoc w językowych dylematach. I to jej się chwali, że promuje język polski. Niestety efekt końcowy, w postaci książki, nie do końca mi się podoba. I nie przemawia przeze mnie zazdrość, że jej się udało zaistnieć, gdyż takich aspiracji nigdy nie miałam, a tym bardziej nie czułam powołania do pouczania ludzi. Z tego względu na studiach nie wybrałam specjalizacji nauczycielskiej. Moje jedyne doświadczenia w tej materii to pomoc koleżankom z roku w nauce gramatyki historycznej i łaciny. Napisałam także artykuł o języku polskim, który zubożają wyraz modne i zapożyczenia (klik) - ma ponad 60 tys. odsłon. I to na razie koniec mojej działalności w tym kierunku. Jednak osoba, które ma aspiracje do udzielania porad językowych, powinna bardziej zwracać uwagę na swoją poprawność.
Muszę przyznać, że jeszcze żadna książka nie wywołała we mnie tylu emocji. Mam w stosunku do niej mieszane uczucia. Z jednej strony jest napisana przystępnym, miejscami zabawnym, językiem i czyta się ją szybko, z drugiej - jedne zasady językowe podobają się autorce, a inne nie, dlatego trochę je łamie lub omija. Co więcej, autorka używa kolokwializmów i slangu miejskiego - m.in. "spinać poślady". Owszem język potoczny jest potrzebny, bez niego nasze wypowiedzi byłyby sztuczne. Jednak są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. Tak można mówić wśród znajomych, a nie do odbiorców w różnym wieku, na forum publicznym, jakim jest niewątpliwie Internet, bo po prostu mogą się poczuć urażeni. Tak jak jeden z subskrybentów, który przestał śledzić kanał Pauliny po tym jak powiedziała, że "miała pełne gacie". I wcale mu się nie dziwię. Trzeba szanować swoich widzów.
Na szczęście autorka nie pretenduje do miana eksperta od języka. Jak tłumaczy w zakończeniu: nie nazywajcie mnie ekspertem od języka, bo nim nie jestem. Nie nazywajcie mnie Miodkiem w spódnicy czy Bralczykiem z cyckami, bo stawianie mnie z wybitnymi językowcami jest sporym nadużyciem. I z tym się muszę zgodzić. Człowiek uczy się całe życie, język ewoluuje, a zasady się zmieniają (np. dawniej mówiło się "wziąść", teraz "wziąć", a partykułę "nie" z imiesłowami przymiotnikowymi pisało się osobno, dziś pisze się razem!). Dlatego warto być na bieżąco, a w razie wątpliwości sięgać do słowników (także tych internetowych) lub pytać ekspertów, którzy służą radą. Warto też śledzić komunikaty Rady Języka Polskiego. Dzięki temu będziemy mówić i pisać bezbłędnie.
Moim zdaniem "Mówiąc Inaczej" nie jest książką dla polonistów, bo może wywołać w nich podobne negatywne emocje co we mnie (konsultowałam swoje wątpliwości z przyjaciółką ze studiów i ma takie samo zdanie jak ja). Nie powinni jej czytać także obcokrajowcy uczący się języka polskiego, bo nabiorą złych nawyków. Mogą ją przeczytać ludzie niezwiązani z językoznawstwem oraz miłośnicy vloga Pauliny Mikuły, ale pod warunkiem, że podejdą do niej z dużym dystansem. Niestety nie wszystko, co pisze autorka, jest godne naśladowania. Ale warto wyrobić sobie własne zdanie na temat tej książki, gdyż każdemu podoba się co innego.
Paulina Mikuła jest absolwentką Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim oraz autorką vloga "Mówiąc Inaczej".
Autor: Paulina Mikuła
Tytuł: "Mówiąc Inaczej"
Ilość stron:
Oprawa: miękka
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
ABC czytania (wariant 1 - tytuł na M)
Pod hasłem (alfabet)
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu ( cm)
W 200 książek dookoła świata (Polska)
O rajusiu, o rajusiu... xD
OdpowiedzUsuńSama oglądam i lubię program Pauliny. Samą Paulinę też polubiłam, dlatego tym bardziej kibicowałam jej z tą książką! Promować język polski w obecnych czasach - super sprawa! Powiedziałam sobie, że na pewno ją kupię i przeczytam. No a tu taki klops.
Dlaczego niby miałaby przez Ciebie przechodzić jakaś zazdrość? Jesteś recenzentem i jak każdy recenzent masz obowiązek powiedzieć swoje zdanie. Krytyczne jest tym lepsze, ponieważ można wiele wniosków wysunąć.
Ale ja się i tak zastanowię. Zdania, które przytoczyłaś - mimo że wiem, iż w ten sposób Paulina chciała bardziej "spodobać" się odbiorcom - do mnie również nie trafiają. Nie i już.
A! I na koniec przegenialna złota myśl: "nie należy nikogo poprawiać, bo to niekulturalne, ale mówienie wieśniak jest ok, gdyż ma ono teraz inne znaczenie".
Cóż, ja nie jestem ani polonistką (choć pomysł taki był i dużo nie brakowało), ani obcokrajowcem, dystansu mi nie brakuje, więc chyba śmiało mogę sięgać. ;) A tak całkiem serio, to kusi mnie to spojrzenie i sposób opowiadania autorki, więc chętnie się na tę książkę skuszę. Pewnie wiele tez mnie nie przekona, ale co mi tam, lubię książki, z którymi można dyskutować.
OdpowiedzUsuńNie jestem polonistką, a gdy piszę szybko robię masę błędów. Może zerknę :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
www.recenzjezpazurem.pl
Też odniosłam wrażenie, że osoby, które studiowały filologię lub coś z nią związanego, niczego nowego się z tej książki nie dowiedzą (w każdym razie ja nie nie dowiedziałam) i mając do wyboru książkę Mikuły i słownik, zawsze wybiorą słownik. Ale dla leniwych ta książka będzie dobra, bo tak naprawdę ona nie uczy, jak mówić poprawnie po polsku, tylko jak nie mówić bardzo niepoprawnie.
OdpowiedzUsuńNie jestem po polonistyce, więc może nie byłoby tak źle. Ostatnio wszędzie napotykam tę książkę.
OdpowiedzUsuńPodoba mi takie promowanie języka polskiego i szczerze mówiąc jestem ciekawa tej książki :)
OdpowiedzUsuńW sumie mogłabym rzucić okiem na ten tytuł, aby sprawdzić, ile w tej książce sensu.
OdpowiedzUsuńAleż wyczerpująca recenzja! Ja natomiast mam alergię na te wszystkie książki wydawane na potęgę przez blogerów i vlogerów. Ta pozycja też wydaje mi się zbędna, bo wszystkie wiadomości w niej zawarte są w... słownikach, Internecie i tak dalej. Poza tym, bardzo mnie wkurza retoryka tej pani i nie oglądam jej programu :D Ale pewnie ja jestem z tych bardziej wymagających, bo mam licencjat z polonistyki. :)
OdpowiedzUsuńJeny xD Z tej recenzji wyłania się obraz "Dobra, ja może wiem, że poprawnie nie mówię, ale was będę poprawiać", nie lubię Mikuły, jej słodko-pierdzącego tonu, jej sposobu wyrażania się, jej dygresji, jej kolokwializmów, albo niech mówi poprawnie, albo wcale, w moim mniemaniu... cóż, znalazła nisze, a że ma ładną buźkę, to to chwyciło. Nie lubię tego, co prezentuje w swoich programach, a po tej recenzji wiem jedno, po jej książkę nie sięgnę.
OdpowiedzUsuńLeonZabookowiec.blogspot.com
Książka nie wzbudziła mojego zainteresowania, dlatego nie będę na siłę się do niej przekonywać. Ale muszę napisać, że dawno nie widziałam u Ciebie tak analitycznej i znakomitej recenzji. Brawo!
OdpowiedzUsuńNiestety, ale nie znam tej kobiety ani tego jej całego kanału. Trzy razy nie, na pewno nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie ;)
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/
Jeżeli "dobry polonista wcale nie musi znać ortografii", to dobremu lekarzowi nie jest potrzebna znajomość anatomii człowieka. Niedługo będziemy mieli całą masę "specjalistów", dla których coś było za trudne do nauczenia.
OdpowiedzUsuń