W ramach XIII Festiwalu Warszawa Singera odbył się niezwykły koncert "Coś przyjdzie: miłość lub wojna", który zainspirował mnie do tego wpisu.
Zastanawiacie się pewnie, co ma wspólnego koncert z blogiem książkowym. Akurat ten koncert bardzo wiele. Bowiem w jego programie znalazły się wiersze napisane przez młodych poetów getta - Abrama Koplowicza, Zuzanny Ginczanki, Abrama Cytryna i Janki Hescheles. Autorzy projektu muzycznego, Lena Piękniewska i Paweł Skorupka, wybrali wiersze na podstawie ich rytmu oraz ukrytej w nich niesłabnącej nadziei. A inspiracją był dla nich wiersz Abrama Koplowicza "Marzenie".
Przestawiam Wam młodych poetów getta, którzy mieli ogromny talent mimo swojego wieku. Niestety los okazał się dla nich okrutny. Najmłodszy z nich miał 14 lat, najstarsza - 27 lat, gdy zginęli. Tylko dlatego, że żyli w strasznych czasach i byli Żydami...
Miał niezwykły talent, pierwszy wiersz napisał w wieku 8 lat. Do Auschwitz trafił z łódzkiego getta. Myślał, że grupka dzieci z getta idzie do szkoły. A on chciał pisać, mieć swój długopis i zeszyt, dlatego poszedł z nimi. Został wywieziony do obozu i zginął w wieku 17 lat w komorze gazowej. Jego siostra, Lusia Cytryn, była ostatnią osobą, która przeżyła Holokaust. Pragnęła, by pamięć o jej bracie przetrwała. To dzięki niej ocalały jego teksty, gdyż wydała antologię jego poezji. Niestety te najpiękniejsze wiersze zabrał ze sobą do Auschwitz, gdy w pośpiechu zbierał swoje rzeczy.
Był ukrywany przez tatę w łódzkim getcie. I już wydawało się, że się uda. Niestety stało się najgorsze, zginął w wieku 14 lat wraz z matką Jochwetą Gitli. Jego wiersze odnalazł ojciec po powrocie do Łodzi z ciężkich robót. Utwory Abramka zostały wydane za sprawą przyrodniego brata - Lolka Grynfelda. Jego wiersz "Marzenie" został przetłumaczony na 14 języków. Chłopiec miał niezwykłą wiarę w lepsze jutro, której pozazdrościć mógłby mu niejeden człowiek.
W wieku 11 lat straciła matkę, która popełniła samobójstwo w obozie. Po tym tragicznym wydarzeniu napisała wiersz do matki, w którym wyraża swój żal. Jej talent jest rodzinny, bowiem jej wujkiem był Marian Hemar. Janka przeżyła Holokaust i mieszka teraz w Hajfie.
Naprawdę nazywała się Sanka Ginzburg. Ta młoda żydowska dziewczyna była wielbiona za urodę i talent. Lubiła spędzać czas z Julianem Tuwimem i Skamandrytami. A Witold Gombrowicz wypił z nią bruderszaft. W czasie wojny ukrywała się w różnych miejscach, jednak wciąż ktoś "życzliwy" na nią donosił. W końcu trafiła na ulicę Mikołajską w Krakowie, gdzie również ją wydali. Została rozstrzelana w wieku 27 lat.
Poniżysz wiersz został znaleziony przez Lenę Piękniewską w Auschwitz. Niestety nieznany jest jego autor ani adresatka.
Moją recenzję koncertu możecie przeczytać tutaj.
Jak Wam się podobają wiersze tych młodych poetów?
Zastanawiacie się pewnie, co ma wspólnego koncert z blogiem książkowym. Akurat ten koncert bardzo wiele. Bowiem w jego programie znalazły się wiersze napisane przez młodych poetów getta - Abrama Koplowicza, Zuzanny Ginczanki, Abrama Cytryna i Janki Hescheles. Autorzy projektu muzycznego, Lena Piękniewska i Paweł Skorupka, wybrali wiersze na podstawie ich rytmu oraz ukrytej w nich niesłabnącej nadziei. A inspiracją był dla nich wiersz Abrama Koplowicza "Marzenie".
Przestawiam Wam młodych poetów getta, którzy mieli ogromny talent mimo swojego wieku. Niestety los okazał się dla nich okrutny. Najmłodszy z nich miał 14 lat, najstarsza - 27 lat, gdy zginęli. Tylko dlatego, że żyli w strasznych czasach i byli Żydami...
ABRAM CYTRYN
Miał niezwykły talent, pierwszy wiersz napisał w wieku 8 lat. Do Auschwitz trafił z łódzkiego getta. Myślał, że grupka dzieci z getta idzie do szkoły. A on chciał pisać, mieć swój długopis i zeszyt, dlatego poszedł z nimi. Został wywieziony do obozu i zginął w wieku 17 lat w komorze gazowej. Jego siostra, Lusia Cytryn, była ostatnią osobą, która przeżyła Holokaust. Pragnęła, by pamięć o jej bracie przetrwała. To dzięki niej ocalały jego teksty, gdyż wydała antologię jego poezji. Niestety te najpiękniejsze wiersze zabrał ze sobą do Auschwitz, gdy w pośpiechu zbierał swoje rzeczy.
"Zmienność ducha"
Wszedłem w morze płomieni
Szalony, gwałtowny i dziki.
Duch mój w blaskach się mieni,
Świszczą ogniste języki.
Wszedłem w morze płomieni,
Zalała mnie pędna chuć.
Korowód myśli się mieni,
Żałośnie szlocha: Wróć!
Lecz szał jak chwyta, nie puszcza,
Wtłacza w pożarowy grób.
Wyje szatanów tłuszcza,
Bóg wydał wariata na łup.
Nagle z piekieł zaświata
Wytryska gejzer słów.
Znów z normą duch się brata,
Już jestem wesół i zdrów.
"Śnieżny dzień"
Śnieg białawy prószy, prószy.
Zastygły ulice.
Wzrok mej cichej cichej duszy
Sięga bezgranice.
Świat w letargu cichy, skrzepły,
Skrzydła lotne zwinął.
Promyk słońca złoty, ciepły
W nicość się rozpłynął.
Ciało stygnie, krew zamiera,
Przebłyskuje drgnienie.
W śnieżną szatę się ubierze
Złociste wspomnienie.
Lata, lata niby wieki,
Mgliste, głuche cienie.
Jestem tam tak daleki,
Jak moje wspomnienie.
Wszedłem w morze płomieni
Szalony, gwałtowny i dziki.
Duch mój w blaskach się mieni,
Świszczą ogniste języki.
Wszedłem w morze płomieni,
Zalała mnie pędna chuć.
Korowód myśli się mieni,
Żałośnie szlocha: Wróć!
Lecz szał jak chwyta, nie puszcza,
Wtłacza w pożarowy grób.
Wyje szatanów tłuszcza,
Bóg wydał wariata na łup.
Nagle z piekieł zaświata
Wytryska gejzer słów.
Znów z normą duch się brata,
Już jestem wesół i zdrów.
"Śnieżny dzień"
Śnieg białawy prószy, prószy.
Zastygły ulice.
Wzrok mej cichej cichej duszy
Sięga bezgranice.
Świat w letargu cichy, skrzepły,
Skrzydła lotne zwinął.
Promyk słońca złoty, ciepły
W nicość się rozpłynął.
Ciało stygnie, krew zamiera,
Przebłyskuje drgnienie.
W śnieżną szatę się ubierze
Złociste wspomnienie.
Lata, lata niby wieki,
Mgliste, głuche cienie.
Jestem tam tak daleki,
Jak moje wspomnienie.
ABRAM KOPLOWICZ
Był ukrywany przez tatę w łódzkim getcie. I już wydawało się, że się uda. Niestety stało się najgorsze, zginął w wieku 14 lat wraz z matką Jochwetą Gitli. Jego wiersze odnalazł ojciec po powrocie do Łodzi z ciężkich robót. Utwory Abramka zostały wydane za sprawą przyrodniego brata - Lolka Grynfelda. Jego wiersz "Marzenie" został przetłumaczony na 14 języków. Chłopiec miał niezwykłą wiarę w lepsze jutro, której pozazdrościć mógłby mu niejeden człowiek.
"Marzenie"
Jak ja mieć będę dwadzieścia lat,
Zacznę oglądać nasz piękny świat.
Usiądę w wielkim ptaku motorze
I wzniosę się w wszechświata przestworze.
Popłynę, pofrunę w świat piękny, daleki,
Popłynę, pofrunę przez morza i rzeki.
Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.
Się będę zdumiewał nad Nilem, Eufratem.
Zobaczę sfinksy i piramidy
W prastarym kraju boskiej Izydy.
Przepłynę nad ogrom wody Niagary.
Kąpać się będę w słońcu Sahary.
Przez szczyty Tybetu, co w obłokach giną,
Nad cudną, tajemną magów krainą.
A wydostawszy się spod skwarów mocy,
Będę szybował nad lodem Północy.
Przefrunę nad wielką wyspą kangurów
I nad szczątkami Pompei murów.
Nad Świętą Ziemią Zakonu Starego
I nad ojczyzną Homera słynnego.
Się będę zdumiewał nad pięknym światem
Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.
Jak ja mieć będę dwadzieścia lat,
Zacznę oglądać nasz piękny świat.
Usiądę w wielkim ptaku motorze
I wzniosę się w wszechświata przestworze.
Popłynę, pofrunę w świat piękny, daleki,
Popłynę, pofrunę przez morza i rzeki.
Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.
Się będę zdumiewał nad Nilem, Eufratem.
Zobaczę sfinksy i piramidy
W prastarym kraju boskiej Izydy.
Przepłynę nad ogrom wody Niagary.
Kąpać się będę w słońcu Sahary.
Przez szczyty Tybetu, co w obłokach giną,
Nad cudną, tajemną magów krainą.
A wydostawszy się spod skwarów mocy,
Będę szybował nad lodem Północy.
Przefrunę nad wielką wyspą kangurów
I nad szczątkami Pompei murów.
Nad Świętą Ziemią Zakonu Starego
I nad ojczyzną Homera słynnego.
Się będę zdumiewał nad pięknym światem
Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.
JANKA HESCHELES
W wieku 11 lat straciła matkę, która popełniła samobójstwo w obozie. Po tym tragicznym wydarzeniu napisała wiersz do matki, w którym wyraża swój żal. Jej talent jest rodzinny, bowiem jej wujkiem był Marian Hemar. Janka przeżyła Holokaust i mieszka teraz w Hajfie.
"Do mamusi"
Tak źle mi, ciężko
Lecz cóż, Ty jesteś daleko
Już piasek twe oczy kryje
To drogie serce nie bije,
Ach, czemuś mię tak skrzywdziła
I samą zostawiła?
Śród tylu obcych ludzi
Mam się sama trudzić?
Lecz chyba z nieba mnie widzisz
I całkiem już nie skrzywdzisz
I gdy noc będzie w obozie
I cisza już wkoło
Z nieba zejdziesz do mnie
Siądziesz na moją pryczę
I jak dawniej pocałujesz mnie w czoło.
Godziny, minuty liczę
Na takie cudowne spotkanie
Radosne powitanie
I utonę na twem łonie
I tak mi będzie cudownie,
Na duszy lekko, błogo.
Lecz cóż taka krótka chwila
Nacieszyć się tobą nie mogę
Zaraz ode mnie odchodzisz
Ja wiem, świata się boisz
Złego, ludzkiego wejrzenia
Chowam się pod koc
Szukając ukojenia
Wszak taka cudna noc
Wznieca bardziej ból
Lecz myślę, że przyjdziesz znów,
Że to wszystko na jawie
Ach przyjdź mamo, przyjdź
Moje kochanie
Tak źle mi, ciężko
Lecz cóż, Ty jesteś daleko
Już piasek twe oczy kryje
To drogie serce nie bije,
Ach, czemuś mię tak skrzywdziła
I samą zostawiła?
Śród tylu obcych ludzi
Mam się sama trudzić?
Lecz chyba z nieba mnie widzisz
I całkiem już nie skrzywdzisz
I gdy noc będzie w obozie
I cisza już wkoło
Z nieba zejdziesz do mnie
Siądziesz na moją pryczę
I jak dawniej pocałujesz mnie w czoło.
Godziny, minuty liczę
Na takie cudowne spotkanie
Radosne powitanie
I utonę na twem łonie
I tak mi będzie cudownie,
Na duszy lekko, błogo.
Lecz cóż taka krótka chwila
Nacieszyć się tobą nie mogę
Zaraz ode mnie odchodzisz
Ja wiem, świata się boisz
Złego, ludzkiego wejrzenia
Chowam się pod koc
Szukając ukojenia
Wszak taka cudna noc
Wznieca bardziej ból
Lecz myślę, że przyjdziesz znów,
Że to wszystko na jawie
Ach przyjdź mamo, przyjdź
Moje kochanie
ZUZANNA GINCZANKA
Naprawdę nazywała się Sanka Ginzburg. Ta młoda żydowska dziewczyna była wielbiona za urodę i talent. Lubiła spędzać czas z Julianem Tuwimem i Skamandrytami. A Witold Gombrowicz wypił z nią bruderszaft. W czasie wojny ukrywała się w różnych miejscach, jednak wciąż ktoś "życzliwy" na nią donosił. W końcu trafiła na ulicę Mikołajską w Krakowie, gdzie również ją wydali. Została rozstrzelana w wieku 27 lat.
"Maj 1939"
Raz wzbiera we mnie nadzieja,
raz jestem niespokojna.
Zbyt wiele rzeczy się dzieje –
coś przyjdzie: miłość lub wojna.
Są znaki, że przyjdzie wojna:
kometa, orędzia, mowy.
Są znaki, że przyjdzie miłość:
serce, zawroty głowy.
Kometa błysnęła nocna,
gazeta nadbiegła dzienna.
O wiosno, wiosno miłosna!
Nie, nie miłosna. Wojenna!
Pełnia nadeszła wiosenna
i snów ze sobą naniosła.
O wiosno, wiosno wojenna!
Nie, nie wojenna. Miłosna!
Czytam codziennie dodatki,
wnioski z dodatków snuję,
obrywam na kwiatkach płatki:
kocha… lubi… szanuje…
Brzemienna! Wróżebna! Wiosno
inna od innych wiosen!
Cokolwiekbyś mi przyniosła,
wszystko przyjmę i zniosę.
Na maju, rozstaju stoję
u dróg rozdrożnych i sprzecznych,
gdy obie te drogi twoje
wiodą do spraw ostatecznych.
Tęsknota nadciąga chmurą,
wieści przez radio płyną.
Czy pójdę, czy pójdę górą,
czy pójdę – doliną?
"Na zdarzenie z życia prywatnego"
Ach, byłam pewnie zamyślona
albo po prostu roztrzepana,
że tak ni z tego, ni z owego
nagle natknęłam się na pana —
Ach, był pan pewnie zamyślony
albo po prostu roztargniony,
że nagle zechciał mnie wyminąć
z nieprzepisowej, lewej strony —
Ach, jakby tu rozstrzygnąć sprawę,
nikogo wcale mniej nie winiąc,
kto z nas był bardziej temu winien,
żeśmy nie mogli się wyminąć.
To było straszne przeoczenie,
choć trwało małą chwilkę tylko —
ach, taką bardzo małą chwilkę,
ach, taką bardzo małą chwilkę —
No, i wybraliśmy rozsądnie —
— to przyzna nawet i oszczerca,
tę przepisową prawą stronę,
ach, przeciwległą stronę serca!
"*** (A pójdę chyba przed siebie...)"
A pójdę chyba przed siebie wiejsko-słoneczną ulicą,
gdzie bruzdy świeżo wgłębione wprost w nieba wschód się przemycą –
a pójdę chyba też na wschód słoneczną drogą po piachu
(słońca pękatość potoczy po mojej drodze na zachód)
Na prawo wiosenny roztop zabłyszczy, jak szklana tafla,
na horyzoncie – na lewo płaskość rozwinie się w wachlarz
zasmucę się: na tej łące samotnej w jasności ranka
nie wyląduje przede mną samolot Twój – niespodzianko. –
Łąki czekają bezwiedne, jak blade, zmęczone twarze,
miast ciebie – pilota zdarzeń, jest pustka pilot niezdarzeń.
Zrywam w garść gałąź świerkową, zieloną, pęcznie stokrotną
i gryzy igły tak cierpkie, jak przedkwietniowa samotność.
?
Zajęczał, zahuczał, zawył, zamruczał
Straszliwym głosem hu hu.
Przez łąki, wyżyny, przełęcze doliny,
Popędził dalej co tchu.
Tu zajrzał pod strzechę, zadmuchał jak miechem,
Rozwiał po kątach rupiecie.
Jaskółka zziajała skryła się w stóg siania,
Strachy powiada o świecie.
A wicher straszliwy, wyjący, złośliwy,
Straszący dzieci i starce.
Wyjący, złośliwy wpadł z piskiem na niwy,
Dalej uprawia swe harce.
Pogiąwszy drzew kiście, zrzuciwszy z nich liście,
Nie porwał ze sobą drwa.
Gdzie tylko przechodził, napsocił, naszkodził.
Zostawia nienawiść i żal.
Szeptają jeżyny, sosny i kaliny,
Szeptają z sobą trwożliwie.
Szeptają wraz z nimi stworzenia tej ziemi,
O wichrze, co hula na niwie.
On pędzi tymczasem ku chacie pod lasem,
I zawiał nad nią co tchu.
Tam dzieci gromadka garnie się do dziadka.
Bojąc, ułożyć się do snu.
A wiatr wiercipięta uprawia dziś święta
(...)
Przez łąki, wyżyny, przełęcze doliny,
Popędził dalej co tchu.
Raz wzbiera we mnie nadzieja,
raz jestem niespokojna.
Zbyt wiele rzeczy się dzieje –
coś przyjdzie: miłość lub wojna.
Są znaki, że przyjdzie wojna:
kometa, orędzia, mowy.
Są znaki, że przyjdzie miłość:
serce, zawroty głowy.
Kometa błysnęła nocna,
gazeta nadbiegła dzienna.
O wiosno, wiosno miłosna!
Nie, nie miłosna. Wojenna!
Pełnia nadeszła wiosenna
i snów ze sobą naniosła.
O wiosno, wiosno wojenna!
Nie, nie wojenna. Miłosna!
Czytam codziennie dodatki,
wnioski z dodatków snuję,
obrywam na kwiatkach płatki:
kocha… lubi… szanuje…
Brzemienna! Wróżebna! Wiosno
inna od innych wiosen!
Cokolwiekbyś mi przyniosła,
wszystko przyjmę i zniosę.
Na maju, rozstaju stoję
u dróg rozdrożnych i sprzecznych,
gdy obie te drogi twoje
wiodą do spraw ostatecznych.
Tęsknota nadciąga chmurą,
wieści przez radio płyną.
Czy pójdę, czy pójdę górą,
czy pójdę – doliną?
"Na zdarzenie z życia prywatnego"
Ach, byłam pewnie zamyślona
albo po prostu roztrzepana,
że tak ni z tego, ni z owego
nagle natknęłam się na pana —
Ach, był pan pewnie zamyślony
albo po prostu roztargniony,
że nagle zechciał mnie wyminąć
z nieprzepisowej, lewej strony —
Ach, jakby tu rozstrzygnąć sprawę,
nikogo wcale mniej nie winiąc,
kto z nas był bardziej temu winien,
żeśmy nie mogli się wyminąć.
To było straszne przeoczenie,
choć trwało małą chwilkę tylko —
ach, taką bardzo małą chwilkę,
ach, taką bardzo małą chwilkę —
No, i wybraliśmy rozsądnie —
— to przyzna nawet i oszczerca,
tę przepisową prawą stronę,
ach, przeciwległą stronę serca!
"*** (A pójdę chyba przed siebie...)"
A pójdę chyba przed siebie wiejsko-słoneczną ulicą,
gdzie bruzdy świeżo wgłębione wprost w nieba wschód się przemycą –
a pójdę chyba też na wschód słoneczną drogą po piachu
(słońca pękatość potoczy po mojej drodze na zachód)
Na prawo wiosenny roztop zabłyszczy, jak szklana tafla,
na horyzoncie – na lewo płaskość rozwinie się w wachlarz
zasmucę się: na tej łące samotnej w jasności ranka
nie wyląduje przede mną samolot Twój – niespodzianko. –
Łąki czekają bezwiedne, jak blade, zmęczone twarze,
miast ciebie – pilota zdarzeń, jest pustka pilot niezdarzeń.
Zrywam w garść gałąź świerkową, zieloną, pęcznie stokrotną
i gryzy igły tak cierpkie, jak przedkwietniowa samotność.
?
Zajęczał, zahuczał, zawył, zamruczał
Straszliwym głosem hu hu.
Przez łąki, wyżyny, przełęcze doliny,
Popędził dalej co tchu.
Tu zajrzał pod strzechę, zadmuchał jak miechem,
Rozwiał po kątach rupiecie.
Jaskółka zziajała skryła się w stóg siania,
Strachy powiada o świecie.
A wicher straszliwy, wyjący, złośliwy,
Straszący dzieci i starce.
Wyjący, złośliwy wpadł z piskiem na niwy,
Dalej uprawia swe harce.
Pogiąwszy drzew kiście, zrzuciwszy z nich liście,
Nie porwał ze sobą drwa.
Gdzie tylko przechodził, napsocił, naszkodził.
Zostawia nienawiść i żal.
Szeptają jeżyny, sosny i kaliny,
Szeptają z sobą trwożliwie.
Szeptają wraz z nimi stworzenia tej ziemi,
O wichrze, co hula na niwie.
On pędzi tymczasem ku chacie pod lasem,
I zawiał nad nią co tchu.
Tam dzieci gromadka garnie się do dziadka.
Bojąc, ułożyć się do snu.
A wiatr wiercipięta uprawia dziś święta
(...)
Przez łąki, wyżyny, przełęcze doliny,
Popędził dalej co tchu.
AUTOR NIEZNANY
Poniżysz wiersz został znaleziony przez Lenę Piękniewską w Auschwitz. Niestety nieznany jest jego autor ani adresatka.
"Chanełe"
Muszę cię twoim imieniem wołać Chanełe
choćby wymawiać imię i mówić do ciebie
odkąd cię wzięto z całym Narodem na wielki cmentarz
a ty spojrzenie swych oczu daj mi i niespokojny swój uśmiech przynieś
muszę cię wołać w tej samotności w niedoli mej pytać... pamiętasz?
Muszę cię twoim imieniem wołać Chanełe
choćby wymawiać imię i mówić do ciebie
odkąd cię wzięto z całym Narodem na wielki cmentarz
a ty spojrzenie swych oczu daj mi i niespokojny swój uśmiech przynieś
muszę cię wołać w tej samotności w niedoli mej pytać... pamiętasz?
Moją recenzję koncertu możecie przeczytać tutaj.
Jak Wam się podobają wiersze tych młodych poetów?
Niesamowite tekst. Aż ciarki przechodzą.
OdpowiedzUsuńTo prawda. A jeszcze bardziej przejmujące są w wersji muzycznej.
Usuń